Zofia Hertz – opoka paryskiej „Kultury”

Była jedną z najważniejszych postaci w środowisku powojennej emigracji. Razem z mężem Zygmuntem Hertzem oraz Jerzym Giedroyciem prowadziła Instytut Literacki, czyli słynną paryską „Kulturę”. Ten ostatni wspominał: „bez Zosi nie dałbym sobie rady…”

„Pozostała dla mnie właściwie osobą tajemniczą: żeby mieć takie zasoby energii i oddania! Gdyby to było zakochanie, gdyby to można było wytłumaczyć uczuciem miłości. Myślę jednak, że to było zafascynowanie ideą. Zrozumienie, że Giedroyc to wielki człowiek, wielki w swoim uporze, że on może przegrać, ale to, co robi, jest wielkim dziełem” – mówił o niej Czesław Miłosz. Doceniano jej zdrowy rozsądek, silną wolę, realizm i powściągliwość.

Zofia urodziła się 27 lutego 1910 roku w Warszawie: „miałam trudne dzieciństwo”, stwierdziła po latach. Pochodziła z zasymilowanej rodziny żydowskiej. Jej ojciec przyjął chrzest katolicki. Była córką Ludwika Neudinga i Heleny z domu Nisenson. Rodzina panny młodej długo nie chciała się zgodzić na ślub: przyszłego pana młodego powszechnie uważano za lekkoducha. Po ślubie młodzi wyjechali do Wilna. Tam urodził się ich syn, który zmarł we wczesnym dzieciństwie na krup. Małżeństwo po czterech latach skończyło się rozwodem. Po koniec życia Zofia z żalem wspominała, że nigdy nie widziała swoich rodziców razem…

Helena z małą Zofią wróciła do Warszawy, gdzie zamieszkała ze swoją matką. Pracowała jako urzędniczka. Dostawała skromne i nieregularne alimenty, bardziej pomagała jej rodzina męża niż on sam. Zmarła na zapalenie płuc, kiedy jej córka miała osiem lat. Ojciec nie zainteresował się jej losem. Dziennikarka Elżbieta Sawicka wspominała, że młoda Zofia pojechała do ojca, który był już powtórnie żonaty. On jej się wyparł i udawał wujka.

Po śmierci matki mieszkała u swojej ciotki w Łodzi, potem samodzielnie musiała sobie radzić na stancji. Zdała maturę w Gimnazjum Żeńskim  Konopczyńskiej-Sobolewskiej. W protokole szkolnym przy jej nazwisku zapisano: „inteligentna, zdolna, bardzo żywa, nieuważna” oraz „Neudiżanka – chora na oczy” (z tą chorobą zmagała się do końca życia). W trakcie nauki zarobkowo udzielała korepetycji, czego wyjątkowo nie lubiła.

Marzyła o studiowaniu medycyny, ale były to dla niej zbyt drogie studia, które wykluczały prace zarobkową. Zdecydowała się na prawo, podczas studiów pracowała w kancelarii, żeby zarobić na utrzymanie. Jej szef, łódzki notariusz Apolinary Karnawalski, namówił ją, żeby zdała egzamin na notariusza. Jej pierwsze podanie odrzucono, prawdopodobnie ze względu na płeć. 13 maja 1933 roku znakomicie zdała egzamin i została pierwszą kobietą notariuszem w Polsce. O tym osiągnięciu z uznaniem pisały łódzkie gazety. Ale niekorzystne przepisy prawne sprawiły, że do wybuchu II wojny światowej mogła pracować tylko na stanowisku referenta notarialnego.

W 1938 roku na balu poznała swojego przyszłego męża. Zygmunt Hertz był od niej o dwa lata starszy i pochodził z zamożnej rodziny żydowskiej. „Zaczęłam się z nim spotykać z przekory. Denerwował mnie jego snobizm i postanowiłam go z tego wyleczyć. Zresztą to mi się udało”. Studiował ekonomię w Anglii i pracował w biurze handlowym swojego ojca. Pobrali się w lutym 1939 roku. Potem Zygmunt walczył jako podporucznik rezerwy we wrześniu 1939 roku. W 1940 roku oboje odnaleźli się w Stanisławowie. Potem przedostali się do Lwowa, skąd zostali zesłani do Cyngłoku w Maryjskiej Republice Autonomicznej: „podróż trwała prawie tydzień, dostawaliśmy do jedzenia solone śledzie, a upał był nie do zniesienia”. Tam przez 16 miesięcy bardzo ciężko pracowali przy wyrębie lasu. Zofia z trudem była w stanie utrzymać ciężką siekierę. Mieszkali w baraku pełnym pluskiew. Dostawali dwie kromki chleba na cały dzień ciężkiej fizycznej pracy. Aby nie umrzeć z głodu, sprzedawali ubrania, które zabrali ze sobą na zesłanie. Na szczęście odzyskali wolność na mocy amnestii Majski-Sikorski.

Oboje zostali żołnierzami Armii generała Władysława Andersa. Zofia zajmowała się propagandą w Wydziale Kultury i Prasy przy Dowództwie Armii, w Biurze Propagandy i Oświaty. Tam jej kierownikiem był Józef Czapski, który cudem ocalał ze sowieckiego obozu w Starobielsku. Jej mąż w pułku artylerii odbył całą kampanie włoską łącznie ze słynną bitwą pod Monte Cassino.

Zofia podczas wojennej tułaczki poznała w 1943 roku na Bliskim Wschodzie Jerzego Giedroycia: „bardzo przystojny, ale straszny ponurak”. Do tego bardzo ważnego spotkanie dla polskiej kultury XX wieku doszło na malowniczej pustyni w Iraku. Mimo niezbyt dobrego pierwszego wrażenia, połączyła ich 60-letnia przyjaźń, podczas której Giedroyć pisał do Zofii per „Kochanie”.  Ich wzajemna korespondencja liczy aż 420 listów i jest w trakcie opracowywania.

Nie znamy uczuć samej Zofii, chociaż potem plotkowano, że kilkakrotnie dla Giedroycia zaryzykowała swoje małżeństwo. Jerzy Giedroyc pochodził z bocznej linii książęcej rodziny litewskiej. Jego ojciec był aptekarzem. Jerzy uczył się w szkole w Moskwie, gdzie przeżył rewolucję lutową 1917 roku. Potem w Polsce w 1931 roku poślubił piękną Rosjankę Tatianę Szewcową, która być może miała żydowskie pochodzenie. Do ich rozstania doszło jeszcze przed II wojną, oficjalny rozwód nastąpił w 1947 roku. Zygmunt złagodził podobno ten trudny okres swojego życia kokainą.

 

Słynna „Kultura” powstała 11 lutego 1946 roku w Rzymie jako wydawnictwo dla zdemobilizowanych polskich żołnierzy Andersa. Początkowe fundusze pochodziły z kredytu z Funduszu Żołnierskiego. Już w pierwszym roku działalności ukazało się 28 książek.

Do historii przeszedł jej drugi adres, czyli miejscowość Maisons-Laffitte położona nad Sekwaną, 18 kilometrów od Paryża. Na przeprowadzkę w sierpniu 1947 roku wyraził zgodę gen. Władysław Anders. Oficjalnie tłumaczono to mniejszą odległością od Polski. Ale w rzeczywistości twórcy Kultury nie podzielali przekonania Andersa o szybkim wybuchu III wojny światowej, która miała uwolnić Polskę od rządów komunistycznych. Dlatego też nie osiedlili się w Londynie, który był głównym skupiskiem politycznym polskiej powojennej emigracji.

Zofia postanowiła z mężem nie wracać do komunistycznej Polski, poza tym chciała nadal pracować z Czapskim i Giedroyciem. Interesowała ją praca redakcyjna, wspominała: „mąż poświęcił dla mnie swoje życie i karierę. A ja nie wyobrażałam sobie w ogóle, jak to się wszystko ułoży. Ale trzeba było coś robić. Byliśmy rzuceni za burtę, do kraju nie mogliśmy wrócić”. Przez pierwsze lata byli bojkotowani przez francuskie środowisko literackie, które uważało „Kulturę” za amerykańską agenturę. Było to niezgodne z prawdą, ponieważ Giedroyc bardzo dbał o niezależność swojego wydawnictwa. Najpierw twórcy „Kultury” mieszkali we francuskiej siedzibie placówki 2. Korpusu Andersa. Niezależność zdobyli już w połowie czerwca 1949 roku. Jerzy Giedroyc pisał do pisarza Andrzeja Bobkowskiego: „wysławszy dziękczynne pismo za dotychczasową pomoc, wywiesiłem czarną chorągiew anarchii i niezależności”.

Słynna paryska „Kultura” drukowała polskie utwory literackie i publicystyczne, które nie mogły się ukazać w PRL z powodu cenzury. Ukazywały się one w miesięczniku „Kultura”, którego wydano 637 numerów lub od 1953 roku jako osobne książki w serii „Biblioteka Kultury”. Liczyła ona 511 egzemplarzy.  „Zeszyty Historyczne” były z kolei poświęconej najnowszej historii Polski i jej najbliższych sąsiadów.

Dwudziestowieczna literatura polska byłaby bez paryskiej „Kultury” zdecydowanie uboższa. Nie byłoby bez niej choćby „Dziennika” Witolda Gombrowicza, „Dziennika pisany nocą” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, esejów Jerzego Stempowskiego i Józefa Czapskiego oraz wielu utworów Czesława Miłosza.

Podział pracy był jasny. Jerzy Giedroyc był założycielem i redaktorem periodyków. Zofia Hertz z racji swoich zdolności organizacyjnych zajmowała się administracją, była również tłumaczką. W zespole byli również: Zygmunt Hertz, Józef Czapski oraz brat Giedroycia – Henryk.

„Kultura” nie była związana z żadnym konkretnym polskim ugrupowaniem politycznym na emigracji. Jerzy Giedroyc pisał o głównym zadaniu swojego pisma: „wprowadzi w proces myślowy, który doprowadzić musi w konsekwencji do urządzenia życia polskiego na zasadach równouprawnienia politycznego, sprawiedliwości społecznej i poszanowania praw i godności człowieka. Idą czasy, gdy książki, jakich w tym dziale dostarczy czytelnikowi Instytut Literacki, znać będzie musiał nie tylko każdy działacz polityczny i społeczny, ale każdy współczesny, kulturalny Polak”.

Podstawą paryskiej „Kultury” była jej niezależność polityczna ściśle związana z niezależnością finansową. W 1954 roku udało się kupić własny dom z funduszy przyjaciół i wiernych czytelników.

Po śmierci Stalina i odwilży politycznej ośrodek paryskiej Kultury stał się bardzo ważnym adresem dla polskiej inteligencji. Kilka razy przyjechał pisarz Aleksander Wat z żoną, który od 1957 roku był we Francji na stypendium Fundacji Forda. O Zygmuncie Hertzu pisał: „to uroczy facet. Niezwykle uczynny i zaradny, uprawia czynną miłość bliźniego”. W latach 1961 i 1962 Watowie mieszkali przez dwa miesiące w domu „Kultury”. W roku następnym pojawiły się pierwsze nieporozumienia.  Chodziło o rzeczy związane z polityką, ale również o dokuczliwe drobiazgi – na przykład uporczywe domaganie się przez Olę Watową dodatkowego koca dla męża podczas uroczystego obiadu. Wat pisał: „groszowo chciwi i skąpi Zosia i Zygmunt uznali nas za interesownych chciwców i skąpców, no i naturalnie za niewdzięczników, podarunek na imieniny Zosi w najdroższym sklepie wskazanym przez Zygmunta – i owszem, ale restauracje, wydatkowanie się „dla szyku” oczerniam Hertzów, chociaż jesteśmy przekonani, że Zosia jest rzetelnym, chociaż niedobrym człowiekiem, a Zygmunt – naprawdę poczciwy, dobry, chociaż chciwy”.

W paryskiej „Kulturze” bywało też najmłodsze pokolenie polskich artystów. Latem 1957 roku grupa przyjaciół z STS pojechała na winobranie do Burgundii. Agnieszka Osiecka przyjechała do Hertzów, żeby osobiście przekazać im maszynopis „Cmentarzy” Marka Hłaski. Wspominała: „Szara willa pachniała perfumami i fajką, domu pilnował czarny spaniel Black i wszyscy jeszcze żyli. Na górce Józio Czapski, a na dole trójka ludzi, z którymi miałam się poznać i pokochać na całe życie: pustelniczy Giedroyc, Zygmunt Hertz zbudowany z dobroci i gadulstwa, no i – jak powiada Miłosz – zdumiewająca Zosia – opoka domu i wydawnictwa. Jerzy Giedroyc miał na mnie wpływ duchowy niewyobrażalnie silny, wszystko mi poprzestawiał w głowie, zmienił horyzonty, to było jak operacja na mózgu”.

Hertzowie stali się dla młodej poetki przyszywanymi rodzicami. 50-letni Jerzy Giedroyc, jak się okazało po latach, zakochał się w młodej Osieckiej ze wzajemnością. Pięknie nazywał ją Kikimorą i odwiedzał ją w Londynie, gdzie mieszkała u swojej ciotki, „gapiłam się na niego bezwstydnie, zachwycona. Idiota powiedziałby o nas, że spotkaliśmy się w złym miejscu i w złym czasie. Ale gdybyśmy się spotkali gdzie indziej i kiedy indziej, to nie wiem, czy byłoby to ważne i poważne – takie jak jest teraz”.

Niestety odwiedziny w latach następnych skutecznie zablokowała polska Służba Bezpieczeństwa zatrzymując Osieckiej paszport. W jej zastępstwie przybranym synem Hertzów został inny członek STS – Jarosław Abramow-Newerly, „jest najmilszy Jarek Abramow, który u nas za syna”. W 1958 roku gościł w paryskiej Kulturze Marek Hłasko. Jego drugi pobyt w 1965 roku był gorszy: „nieznośny pasażer, robiący sobie samemu na złość, marnujący każdą okazję, jaka mu się nawija, facet jest psychopata-mitoman, hipochondryk, czort wie co. Nie do życia. Najdziwniejsze jego powodzenie u kobiet. Tego nie rozumiem: brudas aż śmierdzi, neurastenik, pijak okazyjny, awanturnik też okazyjny”.

Zofia Hertz była sekretarzem Instytutu Literackiego. Zajmowała się sprawami prawnymi, finansowymi i korespondencją. Irena Vincenz oceniła: „dzięki niej tu wszystko się trzyma”. Ale Zofia również adiustowała teksty rękopisów, Miłosz nazwał ją „katem na błędy stylu”. Sama również tłumaczyła z języka francuskiego i włoskiego, miała stałą rubrykę „Humor krajowy”, do której pisała prawie przez ćwierć wieku. Wspominała: „Jerzy był mózgiem i twórcą koncepcji całego przedsięwzięcia. Nie bał się ryzyka, miał wspaniałe pomysły.  Był bardzo inteligentny, oczytany, i to on stwarzał atmosferę wokół „Kultury”. Ja z kolei umiałam ich wszystkich, bez względu na różnice charakterów, łączyć i łagodzić konflikty. Na moich barkach spoczywała też cała praktyczna strona działalności «Kultury»”.  Wacław A. Zbyszewski pisał: „Jak ta Zosia jest w stanie robić korektę, rachunki, prowadzić kasę i korespondencję, biegać do drukarni, łamać numer, pilnować rewizji, czuwać nad ekspedycją, zajmować się nadto wydawnictwami, a ponadto prowadzić dom zawsze pełen gości, i gotować, strawę dla całej ferajny – a przy tym wyglądać świeżo, młodo, elegancko i szykownie, to jest doprawdy sekret nad sekrety. Zosia Hertz decyduje o przyjęciu do loży, względnie jeszcze częściej o wydaleniu z grona fidèles”.

Giedroyc uwielbiał jej zdrowy rozsądek, dzięki czemu powstrzymywała go przed angażowaniem się w ryzykowne sprawy. Biografka Zofii Kamila Łabno-Hajduk była poruszona pracowitością Hertz i jej przyjaciół: „Praca nad tekstami odbywała się ręcznie. Zofia Hertz częstokroć przepisywała rękopisy na maszynie i dopiero później przechodziła do pracy nad tekstem. Skład, korekta, to również odbywało się ręcznie. Oni naprawdę nie mieli swojego życia prywatnego, na to nie było czasu. Ich poświęcenie było bezgraniczne”. W 1979 roku zmarł Zygmunt Hertz. W 1981 Maria Czapska. W 1993 malarz Józef Czapski. W końcu w 2000 roku zaś Jerzy Giedroyc. Zofia przejęła kierownictwo Instytutu Literackiego. W październiku 2000 roku zgodnie z wolą Giedroycia wydała ostatni numer paryskiej „Kultury”. Instytut Literacki stał się archiwum i biblioteką. Jak sama pisała: „niech się nikt nie cieszy i nie czeka, żebym ja poszła na emeryturę. Jestem z tych, co umierają na posterunku”.

Zmarła 20 czerwca 2003 w Maisons-Laffitte. Pochowana jest na pobliskim cmentarzu, w Le Mesnil-le-Roi, gdzie spoczywają wszyscy twórcy Instytutu Literackiego – Zygmunt Hertz, Maria Czapska, Józef Czapski i Jerzy Giedroyc, „to było nasze życie, pracowaliśmy okrągłe lata, bez wakacji. Mało jest ludzi, którzy chcieliby w ten sposób postępować. Poświęciliśmy «Kulturze» nasze życie, bo własnego nie mieliśmy zbyt dużo”.

 

Agata Olenderek