Uprzedzenia i zawiedzione nadzieje. Relacje AK z ŻOB w przededniu powstania

Pomoc Armii Krajowej dla Żydowskiej Organizacji Bojowej w przededniu powstania była niewielka. Skromna skala wynikała nie tylko z ograniczonych możliwości militarnych polskiej konspiracji, ale również z uprzedzeń jej dowództwa i sprzecznych celów. W efekcie po wojnie weterani żydowskiego podziemia wielokrotnie oskarżali AK o obojętność i antysemityzm. Na tym tle pomiędzy obiema stronami dochodziło do konfrontacji. I to nie tylko na łamach gazet.

6 lipca 1961 r. w obszernych wnętrzach turyńskiego Palazzo Madama, dawnej siedziby Senatu Królestwa Włoch, zaroiło się od gości. Tego dnia bowiem rozpoczęła się IV Międzynarodowa Konferencja Ruchu Oporu. Wydarzenie było organizowane przez Komisję Łączności i Koordynacji Ruchu Oporu, zrzeszającą związki weteranów antyniemieckiego podziemia z czasów II wojny światowej z Europy Zachodniej oraz Izraela. Wyjątkowo, z inicjatywy włoskich członków stowarzyszenia, do stolicy Piemontu zaproszono również delegację Armii Krajowej w osobach jej byłego komendanta głównego, gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, i jego zastępcy, gen. Tadeusza Pełczyńskiego.

Następnego dnia, po uroczystej inauguracji, obrady weteranów przeniosły się do sali konferencyjnej w podziemiach Palazzo del Lavaro, pachnącego nowością gmachu ze szkła i betonu, będącego perłą trwającej wystawy Expo 61. Harmonogram wystąpień i paneli, w których brał udział m. in. „łowca nazistów” Szymon Wisenthal, został na samym początku zakłócony gniewnym wystąpieniem reprezentanta delegacji Izraela. Stefan Grajek, jeden z założycieli Żydowskiej Organizacji Bojowej w getcie warszawskim, stwierdził z mównicy, że widząc przedstawicieli AK „czuje bolesne zdumienie”. Następnie miotał kolejne oskarżenia pod adresem polskiego podziemia. Mówił między innymi, że AK odmówiła dostarczenia broni żydowskim powstańcom, przez co wielu z nich musiało walczyć o honorową śmierć z pustymi rękami. Grzmiał, że polskie grupy partyzanckie urządzały w lasach „polowania” na żydowskich bojowników i uciekinierów z gett, na co dowody znajdują się „w setkach relacji i pamiętników”.

Do wywodu Grajka od razu ustosunkował się gen. Bór-Komorowski. Na wstępie podkreślił, że „AK pomagała Żydom”. „Przed powstaniem w getcie warszawskim AK dostarczyła żydowskim powstańcom broń i nauczyła ich jak robić granaty. Gdy powstańcy z getta poprosili komendanta warszawskiego AK o pomoc, ten wysłał trzy oddziały, które zaatakowały tyły wroga. Ponadto akowcy przeprowadzili 400 osób zbiegłych z getta do podwarszawskich lasów i tam otaczali ich opieką. Faktem jest też, jak mówił (Bór-Komorowski – red.), że wielu żołnierzy armii podziemnej zginęło broniąc Żydów” – ripostował były Komendant Główny AK cytowany przez miesięcznik „Résistance” w relacji z Turynu.

Dalej w artykule napisano, że „spór będzie zakończony, kiedy obie strony zgodzą się, żeby specjalna komisja zbadała fakty w świetle dowodów przedstawionych przez stronę izraelską i przez generała Bora-Komorowskiego”. Ostatecznie jednak pomysł ten porzucono.

Wystąpienie Grajka było silnie emocjonalne. Przepełniało je bolesne rozczarowanie, którego ani trochę nie uśmierzył upływ lat. By zrozumieć, z czego wynikało, musimy się cofnąć do jesieni 1942 r., gdy ŻOB i AK nawiązały kontakt.

Misja „Jurka”

Zbrojne podziemie w getcie warszawskim zaczęło na dobre organizować się dopiero po „wielkiej akcji” wysiedleńczej, gdy w dzielnicy pozostało łącznie blisko 60 tys. Żydów, czyli około jednej siódmej jego szczytowej populacji. W październiku 1942 r., dzięki zabiegom lidera Droru Icchaka „Antka” Cukiermana, pod szyldem Żydowskiej Organizacji Bojowej znalazły się wszystkie większe grupy polityczne działające w obrębach muru, poza rewizjonistami z Betaru. Wyraźnie dominowały wśród nich ugrupowania o profilu syjonistycznym lub socjalistycznym (Ha-Szomer Ha-Cair, Poalej Syjon Lewica, „Akiba”, Dror, Bund), ale do inicjatywy przyłączyli się również działacze komunistycznej i prosowieckiej Polskiej Partii Robotniczej. Jej komendantem został 24-letni Mordechaj Anielewicz ps. „Malachi” („Aniołek”).

Głównym celem ŻOB było podjęcie walki z Niemcami, gdyby w getcie wznowiono „akcję” likwidacyjną i ponownie przystąpiono do deportacji. Nie wiedzieli, kiedy ona może nastąpić, dlatego dążyli, by jak najszybciej zdobyć broń i wsparcie z zewnątrz. Podjęli więc próbę nawiązania współpracy z Armią Krajową, najpotężniejszą podziemną organizacją wojskową po drugiej stronie muru.

Do tej misji wytypowano 25-letniego Ariego „Jurka” Wilnera, działacza Ha-Szomer Ha-Cair, który przybył do Warszawy z Wilna w początkach 1942 r. W październiku tego samego roku znalazł się po „aryjskiej” stronie. Za pomocą swoich znajomości w kręgach polskich harcerzy – redaktora naczelnego „Biuletynu Informacyjnego” Aleksandra Kamińskiego oraz Tadeusza Kwaśniewskiego i Ireny Adamowicz – udało mu się skontaktować z kierownikiem Referatu Żydowskiego Biura Informacji i Propagandy KG AK Henrykiem Wolińskim ps. „Wacław”.

Ten ostatni, 41-letni prawnik, okazał się oddanym rzecznikiem ŻOB w kierownictwie AK. Już 3 listopada informował zwierzchników, że konspiratorzy z getta są gotowi podporządkować się Państwu Podziemnemu i walczyć zarówno na terenie gett, jak w oddziałach partyzanckich. Argumentował, że zaakceptowanie tej propozycji byłoby jasnym dowodem „polskiego stanowiska względem eksterminacyjnej akcji niemieckiej w stosunku do Żydów jako obywateli Państwa Polskiego”. Zwracał uwagę, że w momencie kształtowania się powojennego porządku mógłby to być „fakt o doniosłym znaczeniu politycznym”. No i zapewniał, że podporządkowanie sił żydowskich pozwoli AK wyrwać je z orbity wpływów prosowieckiej PPR.

Początkowo Żydom mogło wydawać się, że alians ma przed sobą świetlaną przyszłość.  W piśmie do konspiratorów z getta z 11 listopada Komendant Główny AK gen. Stefan „Grot” Rowecki pochwalił ich gotowość do walki, a także zalecił im, by organizowali się w piątki bojowe. Jednak za przychylnymi deklaracjami poszło najpierw jedynie symboliczne wsparcie.

Uprzedzenia i sprzeczne interesy

W swojej relacji z przełomu 1944 i 1945 „Wacław” pisał, że dopiero „po usilnych prośbach” Rowecki zgodził się na wydanie broni żobowcom. W pierwszych dniach grudnia 1942 r. trafiła w ręce partia 10 pistoletów z niewielką ilością amunicji. Jak zgodnie przyznali Woliński i Cukierman, były one w złym stanie technicznym – niektóre w ogóle nie nadawały się do użytku.

„Grot” od razu całą sprawę zreferował Londynowi. „Tytułem próby wydałem im trochę pistoletów, nie mam pewności, czy w ogóle tę broń użyją. Więcej broni nie dam, bo jak wiecie, sami jej nie mamy, czekamy na dosłanie” – depeszował wyczuwalnie poirytowany prośbami żydowskich konspiratorów.

Faktycznie na arsenał Okręgu Warszawskiego w listopadzie 1942 r. składało się raptem 39 cekaemów, 54 erkaemów i 1069 karabinów. Rozpaczliwie mało jak na organizację, która przygotowywała się do powstania powszechnego. Jednak, jak podkreśla dr hab. Dariusz Libionka swoim klasycznym już artykule „ZWZ-AK i Delegatura Rządu RP wobec eksterminacji Żydów polskich”, nie był to główny powód „przekazania ŻOB symbolicznej ilości broni”.

Według badacza dystans i nieufność przywództwa Państwa Podziemnego wobec żydowskich współobywateli wynikały z mocno zakorzenionych uprzedzeń. Uważano, że nie utożsamiają się z Rzeczpospolitą i mają wręcz „antypolskie nastawienie”. Przypisywano im kompletny brak uzdolnień wojskowych i obojętność wobec służby w armii (miało to umocowanie w faktach, bo należeli do mniejszości najczęściej karanych za uchylanie się od służby wojskowej). W oczach AK niejako potwierdzeniem tego stereotypu było zachowanie ludności żydowskiej podczas Akcji „Reinhardt”, gdy mieszkańcy gett „szli jak owce na rzeź”, w ogóle nie stawiając okupantowi oporu. Nie zadawano pytań, dlaczego tak się stało. Czy Żydzi od miesięcy zamknięci w gettach, głodzeni, funkcjonujący na granicy egzystencji, w ogóle byli en masse zdolni do większego, zorganizowanego oporu? Czy mając na uwadze życie bezbronnych dzieci, kobiet, osób starszych, postrzegali zbrojny opór jako jedną z możliwych strategii?

Poza tym cieniem na relacjach dwóch konspiracji kładł się żywy mit żydokomuny. Spora część akowskiego kierownictwa uważała, że Żydzi są „naturalnymi” sojusznikami komunistów i sprzyjają Sowietom. Częściowo mieli rację, bowiem w publikacjach stronnictw wchodzących potem w skład ŻOB bardzo często, jak pisał Libionka, „entuzjazm wobec ZSRR sąsiadował z obojętnością wobec losu Polski”. Co więcej, ich przekonania potwierdzały również raporty z terenu, gdzie donoszono o powstaniu żydowskich zbrojnych grup partyzanckich ciążących ku komunistom, a także trudne dziś do zweryfikowania meldunki o aktywności agenta NKWD na terenie getta warszawskiego. Jednak najważniejsza dla całej sprawy jest optyka samego Roweckiego. A ten w początkach 1942 r. meldował Londynowi wprost, że dzielnica zamknięta jest „ośrodkiem roboty komunistycznej i schronieniem dla sowieckich emisariuszy”.

Wreszcie na drodze do poszerzenia polsko-żydowskiej współpracy stała podstawowa sprzeczność celów militarnych. ŻOB chciał za wszelką cenę stoczyć walkę w getcie, która z góry skazana była na porażkę. Natomiast AK wówczas w ogóle nie zakładała konfrontacji z okupantem na terenie Warszawy – nawet podczas planowanego powstania powszechnego (brano pod uwagę ewentualne „wypchnięcie” niemieckiej ariergardy wycofującej się z miasta). Nie wspominając o tym, że nie miała ku temu niezbędnych sił i środków.

Przełamanie bez przełomu

Pewną cezurą w relacjach ŻOB z AK była tzw. „samoobrona styczniowa”. W dniach 18-21 stycznia 1943 r. żydowscy bojowcy stawili czoła Niemcom, przystępującym do kolejnej akcji wywózek z getta. Dla żobowców stanowiła ona psychologiczny przełom – udało im się powstrzymać operację okupantów, zabrać im broń i zadać straty. Z kolei akowcy zobaczyli wówczas, że deklaracje konspiratorów zza muru nie były bez pokrycia.

W efekcie już pod koniec stycznia – najpewniej przez mur od strony ul. Okopowej – akowcy przekazali w ręce bojowców 50 pistoletów z amunicją, a także 80 kg materiałów do wyrobu „koktajli Mołotowa” i nieznaną ilość granatów obronnych.

Prawdopodobnie była to zarazem pierwsza i ostatnia duża partia broni, jaką AK przerzuciła do getta. Tylko o niej bowiem wspominają wiarygodne relacje polskie i żydowskie.

Nic więc dziwnego, że niejaki „Kalacki” (identyfikowany jako komendant ŻOB Mordechaj Anielewicz) napisał 13 marca 1943 r. do decydentów polskiego podziemia list z dramatycznym apelem o dostawy broni:

„W najbliższych dniach najpewniej będziecie świadkami końca historii warszawskich Żydów. Czy jesteśmy gotowi (do walki – red.)? (…) Mamy jedynie nie więcej niż 10 nabojów na każdy pistolet. To katastrofalna sytuacja. Proszę przekazać władzom w naszym imieniu, że jeżeli zakrojona na szeroką skalę pomoc nie nadejdzie szybko, będziemy uważali, iż los warszawskich Żydów jest im obojętny. Przekazanie broni bez koniecznej amunicji jest cyniczną kpiną z naszego losu i potwierdza nasze przypuszczenia, że trucizna antysemityzmu przenika na wskroś polskie elity, pomimo tragicznych i okrutnych doświadczeń ostatnich trzech lat.”

Jeśli ten list jest autentyczny, a niektórzy badacze w to wątpią, to nie jest pewne czy dotarł do adresatów. Wiadomo natomiast, że w momencie, gdy mógł powstać, jedyny łącznik pomiędzy ŻOB i AK, Wilner, był już w rękach Gestapo. Został aresztowany 6 marca, gdy próbował pozyskać kolejną partię broni. W efekcie kontakt pomiędzy obiema organizacjami został właściwie zerwany na przeszło miesiąc. Dopiero w pierwszych dniach kwietnia po „aryjskiej” stronie muru zastąpił go „Antek” Cukierman. Czas pokazał, że te zaburzenia łączności nastąpiły w kulminacyjnym momencie przed powstaniem. Zresztą w żaden sposób nie mogły wpłynąć na jego przebieg.

Bolesne niezrozumienie i uprzedzania

Gdy w getcie wybuchły walki, AK ograniczyła się do przeprowadzenia kilku niewielkich akcji pod jego murami, które zakończyły się całkowitym niepowodzeniem. W dodatku, gdy na początku maja bojowcy chcieli ewakuować się poza obszar walk kanałami, nie otrzymali oczekiwanego wsparcia od Państwa Podziemnego – pomógł przede wszystkim działacz Gwardii Ludowej Władysław Gaik ps. „Krzaczek”. Wreszcie akowcy nie udzielili obiecanej pomocy około 50 bojowcom ŻOB, którzy uratowali się z hekatomby getta i schronili pod Łomiankami. Dlatego też większość z nich przejściowo wcielono do komunistycznej partyzantki operującej w lasach wyszkowskich.

Z jednej strony częściowo można zrozumieć postawę AK – żobowcy nie byli przez nich postrzegani jako partnerzy godni zaufania, a w dodatku mieli z nimi sprzeczne cele. Jednak trudno się dziwić turyńskiej szarży Grajka. Nie miał pełnego obrazu sytuacji. Ale jeśli symboliczne dostawy broni przed powstaniem nie mogły być wyższe, to przynajmniej po upadku powstania w getcie polska konspiracja powinna wyciągnąć do nich pomocną dłoń – dopomóc w ucieczce z płonącej dzielnicy, dać schronienie w lasach. Rzucona przez Bora-Komorowskiego liczba „400 zbiegów z getta”, nad którymi AK rzekomo roztoczyła opiekę, była, zdaje się, tylko rozpaczliwą próbą obrony dobrego imienia polskiego podziemia na międzynarodowym forum.

Chociaż od konfrontacji w Turynie minęło przeszło 60 lat, omówiony wyżej rozdział polsko-żydowskich relacji wciąż jest areną nieporozumień. Niestety niezmiennie eksploatowanych przez polityków po obu stronach.

Bibliografia

A. Cukierman – „Nadmiar pamięci. Siedem owych lat. Wspomnienia 1939-46”, Warszawa 2020

D. Libionka – „ZWZ-AK i Delegatura Rządu RP wobec eksterminacji Żydów polskich” w: Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939–1945. Studia i materiały, Warszawa 2006

“Resistance”, nr 41-42, lipiec-sierpień 1961, Bruksela

Apel ŻOB do polskiego podziemia za: “Documents on the Holocaust, Selected Sources on the Destruction of the Jews of Germany and Austria, Poland and the Soviet Union”, Jerozolima 1981

Oświadczenie Stefana Grajka z Turynu w: Studium Polski Podziemnej, Kol. Tadeusz Bora-Komorowskiego, teczka 42

I. Gutman – “The Jews of Warsaw, 1939-1943: Ghetto, Underground, Revolt”, Bloomington, 1982

M. Rodak – “Mit a rzeczywistość. Przestępczość osób narodowości żydowskiej w II Rzeczypospolitej. Casus województwa lubelskiego”, Warszawa 2012

Relacja płk. Janusza Bokszczanina w: Kolekcja Adama Komorowskiego, Archiwum Ośrodka KARTA