Smak gettowego życia 23. Ulica Smocza

Kontynuujemy cykl „Smak gettowego życia” Agnieszki Witkowskiej-Krych, w którym autorka przybliża m.in. kwestie wyżywienia mieszkańców getta, działalność doraźnie organizowanych punktów dożywiania przeznaczonych dla głodujących mieszkańców oraz kuchni żywiących dzieci i niemowlęta, Transferstelle.

Autorka opowiada o gmachach Sądów, będących punktem przerzutowym dla szmuglujących żywność, zabiegach Janusza Korczaka o pomoc dla Głównego Domu Schronienia, tzw. komitetach domowych, o ludziach i instytucjach, które musiały zmierzyć się z zadaniem niemal niewykonalnym: wykarmienia i uchronienia od śmierci głodowej. Felietony publikujemy na naszej stronie internetowej co tydzień. Zapraszamy do tej niełatwej, opartej na różnorodnej i solidnej bazie źródłowej, lektury.

Urodzony w Warszawie Bogdan (Dawid) Wojdowski, który jako nastolatek trafił do warszawskiego getta, w przejmującej, opartej na faktach i własnych przeżyciach powieści „Chleb rzucony umarłym” kreśli obraz głodu towarzyszący mieszkańcom dzielnicy zamkniętej: „Pierwsze dni głodu najgorsze, potem już można wytrzymać. Najpierw przychodzi znużenie, ciążą ręce i nogi, każde słowo urasta do bolesnego zgiełku w uszach. Barwy nie cieszą oczu, a światło je rani. (…) Ciągle pić się chce, schną spękane usta. Szczęki zaciskają się same i odzywa się ból za uszami na widok cynowej łyżki porzuconej na stole. Wtedy zaczynają się myśli o jedzeniu, straszne, wyczerpujące rojenia. Żołądek pracuje jak syfon. Wystarczy mu myśl o kawałku brukwi i już zęby rozdzierają z chrzęstem włóknistą miazgę, a sok słabo przypominający czarną rzepę, łagodniejszy w smaku i słodkawy, spływa do gardła i zwilża spuchnięty język, zostawiając w ustach cierpki osad. (…) Od brukwi myśl się odrywa i buja wysoko. — Kiedy przywiozą ten chleb?” (1971, s. 24-25).

Chleb – obiekt pożądania dziesiątek, setek tysięcy ludzi stłoczonych na niewielkim obszarze wydzielonym z tzw. Dzielnicy Północnej. Ludzi, których ogromna większość zmarła z głodu, chorób, wycieńczenia, w trakcie akcji wysiedleńczych i w obozie zagłady w Treblince. Żywność: w getcie obok pożądających chleba i marzących o brukwi byli i tacy, którzy stołowali się w kawiarni „L’Ourse”, a w „Gazecie Żydowskiej” z 1 sierpnia 1941 informowano, że w kuchni przy ulicy Leszno 11 „rozprowadzone zostaną cukierki dla dorosłych oraz dodatkowo dla dzieci o masie 50 gram”. Nie zmienia to jednak ogólnego obrazu miejsca, w którym zdobycie żywności było sprawą ogromnej wagi – warunkującą, choć nie gwarantującą przetrwania.

Prof. Konrad Zieliński, kierownik działu naukowo-badawczego Muzeum Getta Warszawskiego

Ulica Smocza

Częstym widokiem na ulicach getta byli żebracy proszący przechodniów o jedzenie lub datki na jego zakup. Byli to zarówno dorośli, jak i dzieci, którzy błaganiem, a nierzadko także śpiewem, czy grą na instrumentach próbowali zjednać sobie litość i uzyskać jakąkolwiek jałmużnę. O jednej z takich scen, rozgrywającej się właśnie na ulicy Smoczej, pisał Janusz Korczak. W jego tekście zatytułowanym Dwie trumny i w założeniu przeznaczonym dla wychowanków prowadzonego przez niego Domu Sierot, czytamy: „Znacie ulicę Smoczą. Taka była jak zawsze. Tylu ludzi – tłoczą się – śpieszą się – kłócą się i targują – wykrzykują, co ma kto na sprzedaż: ten kartofle, ten papierosy, ten garderobę, ten cukierki. A piękny chłopiec cicho, bardzo cicho, najciszej – leżał na śniegu, leżał na białym, leżał na czystym białym śniegu. Obok niego stała matka i powtarzała raz po raz: «Ludzie, ratujcie». To była z pewnością jego matka. – Tylko te dwa słowa – i nie krzyczała – powtarzała wyraźnym szeptem tylko to i nic więcej: «Ludzie, ratujcie, ludzie, ratujcie». A ludzie przechodzili, nikt go nie ratował – nie robili nic złego, bo ratunek nie był mu już potrzebny. Leży cichy i taki pogodny, tak jasny na białym śniegu. Usta ma uchylone, jakby uśmiechał się – nie zauważyłem, jakiego koloru wargi, ale chyba różowe. I zęby białe. I oczy ma uchylone, a w jednym oku, w samej źrenicy – mała iskierka, chyba gwiazdka najmniejsza z małych – świeci gwiazda. «Ludzie, ratujcie, ludzie, ratujcie». Niepotrzebny ratunek, że cicho leży sobie i wygodnie na białym śniegu. Niegłodny już, nie jest mu zimno, tylko jedna ręka trzyma kieszeń palta; a druga ręka biała, nie sina, nie granatowa, nie odmrożona, biała i gładka. – Drugą rękę cicho i łagodnie trzyma chłopiec na śniegu” (Janusz Korczak. Pamiętnik i inne źródła z getta, oprac. Marta Ciesielska, Warszawa 2012, s. 230-231.).

Umierający z głodu ludzie byli częścią gettowego krajobrazu. O ile na początku ich obecność mogła budzić odruchy współczucia, o tyle wraz z upływającym czasem oraz z coraz bardziej powszechnym ubóstwem, powszedniała. Siedzący na ulicach żebracy, a później także leżące, często nagie ciała zmarłych z głodu ludzi przestawały dziwić. To, co jednak chyba do końca istnienia getta bulwersowało przechodniów, to dziecięce trupy nakryte plakatami różnorodnych akcji dobroczynnych. Pisała o tym między innymi Rachela Auerbach: „Życie, zwłaszcza życie tak dojrzałe do śmierci jak nasze w zamkniętym mieście, preparuje niekiedy przedziwnie jaskrawe symboliczne skróty, niczym melodramatyczne pomysły banalnego filmu. Oto raz widziałam na własne oczy opodal bramy domu, gdzie mieści się kuchnia i zarazem rejon policji żydowskiej, u wejścia do cukierni, trupa dziecięcego przykrytego płachtą plakatu Miesiąca Dziecka” (Rachela Auerbach, Pisma z getta warszawskiego, Warszawa 2015, s. 125.). W podobnym tonie wypowiadał się Stefan Chaskielewicz, który zaobserwował równie farsowo-makabryczny obrazek na ulicy getta – trup dziecka przykryty był tym razem plakatem z napisem „Nasze dzieci muszą żyć” (Stefan Chaskielewicz, Ukrywałem się w Warszawie, Kraków 1988, s. 116). Emanuel Ringelblum dostrzegał zaś widoczne gołym okiem marnotrawstwo i pisał, że akcję tę „prowadzono przy pomocy ogromnej reklamy plakatowej (co dwa, trzy dni nowy afisz), wydatkowano więc na to masę pieniędzy” (Emanuel Ringelblum, Kronika getta warszawskiego, Warszawa 1983, s. 335).

Po latach komentowała tę nieszczęsną kampanię reklamową również Maria Czapska, pisząc, że plakaty te: „głosiły opiekę nad dzieckiem – największą wartością narodu. […] Pod zdartymi plakatami leżały trupy dziecięce, inne jęczały pod ścianami: «głodne jesteśmy»” (Maria Czapska, Gwiazda Dawida. Dzieje jednej rodziny, Londyn 1975, s. 20.). Kontrast między pełnymi dobrej woli hasłami pochodzącymi z kolorowych afiszy a głodową rzeczywistością obserwowaną na co dzień na ulicach getta musiał być porażający. Nawet dla tych, takich jak Maria Czapska, którzy mieszkali poza murem i w getcie bywali okazjonalnie lub tylko o nim słyszeli.

Agnieszka Witkowska-Krych – antropolożka kultury, hebraistka, socjolożka, w ostatnich latach kustoszka w Muzeum Warszawy, badaczka życia i spuścizny Janusza Korczaka, współpracowniczka Fundacji Forum Dialogu i Centrum Kultury Jidysz, autorka tekstów o „sprawach ostatnich” – ostatniej drodze Korczaka i jego podopiecznych, ostatnim przedstawieniu wychowanków żydowskiego Domu Sierot i ostatnich zapiskach w Korczakowskim Pamiętniku.

Zdj. Ulica Smocza 10 i 8, przeprowadzki przed zamknięciem getta, X-14 XI 1940 r. (APW zbiór Zimmermana ZESPÓŁ 2230)