W kryjówkach Robinsonów
„Odwiedziliśmy «bunkier» – kryjówkę, gdzie przez długie miesiące ukrywało się sześciu Polaków i czterech Żydów. Najbardziej nieokiełznana fantazja nie jest w stanie opisać tej kamiennej nory, urządzonej na czwartym piętrze zburzonego domu” – takimi słowami Wasilij Grossman, rozpoczynał opis ukrycia grupy warszawskich Robinsonów, którzy przez kilka miesięcy kryli się w wypalonej kamienicy przy ul. Żelaznej. W podobnie trudnych warunkach w mieście do końca okupacji doczekało kilkaset osób.
12 stycznia 1945 r. rozpoczęła się wielka ofensywa Armii Czerwonej oraz podporządkowanych jej oddziałów Wojska Polskiego, która przeszła do historii jako operacja wiślańsko-odrzańska. Radzieckie dowództwo spodziewało się, że Niemcy planują obronę twierdzy Warszawa – Festung Warschau i zdecydowało się na jej otoczenie i późniejsze ewentualne oblężenie. Po tym, jak 16 stycznia po południu zaobserwowano odwrót sił niemieckich z miasta, zdecydowano się na zmianę planu i niezwłoczne natarcie na Warszawę. Oddziały 1 Armii Wojska Polskiego otrzymały rozkaz przeprawienia się przez zamarzniętą Wisłę w kilku miejscach i wejścia do stolicy. Nieliczne oddziały nieprzyjacielskie, które nie zdołały się wycofać z miasta, nie stawiały większego oporu. Już około dziesiątej rano 17 stycznia w rejonie Ogrodu Saskiego doszło do spotkania oddziałów WP nacierających z północy z siłami, które nocą desantowały się przez Wisłę z Pragi, zaś około piętnastej dowódca 1 Armii WP gen. Stanisław Popławski meldował zdobycie miasta.
Wchodzącym do zrujnowanej Warszawy żołnierzom mogło wydawać się, że miasto jest zupełnie opustoszałe. W „Życiu Warszawy” z 18 stycznia redaktor Krzysztof Gruszczyński pisał: „Warszawa jest dziś nie tylko miastem gruzów – jest miastem wymarłym. Ludzi nie ma […] Kto nie był w Warszawie nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak potwornemu zniszczeniu i opustoszeniu uległa stolica. […] Z tętniącego życiem milionowego miasta stała się zaiste Nekropolem”. Trudno dziwić się temu wrażeniu, gdyż mieszkańcy zostali wypędzeni z lewobrzeżnej części miasta po upadku powstania warszawskiego – jedynie nieliczne osoby mieszkające na ówczesnych przedmieściach, takich jak Włochy czy Okęcie, mogły pozostać w swoich domach. W pozostałych dzielnicach lewobrzeżnej Warszawy prowadzone były prace mające na celu zniszczenie miasta, grabież wartościowych materiałów oraz przygotowanie umocnień w ramach Festung Warschau. Przebywanie w Warszawie bez zezwolenia groziło karą śmierci.
Życie Warszawy: informacyjne pismo demokratyczne m. st. Warszawy. R. 2, 1945 nr 18=89 (18 I) | Archiwum MBC
Nie oznaczało to jednak, że po powstaniu w Warszawie nie było nikogo. Na terenie miasta, poza niemieckim garnizonem, znajdowała się pewna liczba robotników przymusowych pracujących przy rozbiórkach i budowach fortyfikacji, a także pojawiali się szabrownicy, poszukujący wartościowych przedmiotów w ruinach. Poza nimi, w gruzach, ukrywało się około tysiąca osób, które zdecydowały się zignorować niemieckie polecenia wyjścia z miasta. Przywarło do nich określenie „Robinsonów warszawskich”, nawiązujące do tytułowego bohatera powieści Daniela Defoe – rozbitka, który wraz ze swoim towarzyszem, Piętaszkiem, spędził wiele lat na bezludnej wyspie. Michał Studniarek, który stworzył bazę wiadomości o Robinsonach, podaje, że około dwóch trzecich z tych, dla których udało mu się ustalić narodowość (576 z 857) stanowili Żydzi, a resztę (z wyjątkiem kilku Rosjan) Polacy. Patrząc z innej perspektywy – można powiedzieć, że mniej więcej jeden na dziesięciu Żydów i jeden na dwa tysiące Polaków przebywających w Warszawie w momencie kapitulacji powstania 1944 r. zdecydowało się ukrywać. Dla ludności polskiej taka decyzja była rzadkością, często podyktowaną wyjątkowymi indywidualnymi przeżyciami czy zbiegiem okoliczności. Przykładem mogą być osoby ocalałe z masowych egzekucji ludności cywilnej w trakcie powstania, które nie wierzyły w niemieckie zapewnienia humanitarnego traktowania po kapitulacji czy uczestnicy walk, którzy przypadkiem znaleźli się za linią frontu. Z kolei wśród Żydów decyzja o pozostaniu w ruinach była dość popularna, gdyż zdawali sobie sprawę z grożącej im śmierci w wypadku rozpoznania ich pochodzenia. Po wojnie jeden z Ocalałych pisał: „Ci, którzy mieli tzw. « dobry wygląd» mogli sobie pozwolić na wyjście z Warszawy, choć z wielkim strachem […], ale byli tacy, którzy pod groźbą natychmiastowej śmierci nie mogli się pokazać przy niemcach”. Można dodać, że w praktyce niemiecka administracja nie była w stanie weryfikować tożsamości setek tysięcy mieszkańców Warszawy wychodzących z miasta, dzięki czemu większość znajdujących się pośród nich Żydów zdołała uniknąć rozpoznania i przeżyć do końca wojny. Kobietom było łatwiej ukryć swoje pochodzenie.
rys. Henryka Hechtkopfa, Fragment ruin Getta Warszawskiego | Zbiory MGW
Ukrywanie się przed Niemcami w gruzach Warszawy wymuszało na Robinsonach przejście na głównie nocny tryb życia, kiedy to łatwiejsze było niepostrzeżone poruszanie się poza kryjówkami. Unikano również prowadzenia hałaśliwych prac, czy głośnych rozmów, których odgłosy niosły się daleko po opustoszałym mieście. Szczególnym problemem było rozniecanie ognia, gdyż dym mógł zostać dostrzeżony z daleka. Przez to gotowanie posiłków, przygotowanie ciepłej wody do mycia i prania czy ogrzewanie schronów było bardzo utrudnione. Opady śniegu jakie miały miejsce od listopada 1944 r. dodatkowo utrudniły Robinsonom poruszanie się po mieście. Przez to, że ślady w świeżym śniegu mogły wskazać lokalizację kryjówki to wiele osób przestało opuszczać swoje bunkry, zaś nieliczni wychodzący z nich musieli starać się maskować swoje ślady.
Główną trudnością związaną z życiem w ruinach, poza ciągłą groźbą wykrycia i śmierci z rąk niemieckich, była kwestia zdobycia wody i żywności. W mieście nie działały wodociągi, a większość zapasów żywności została zjedzona jeszcze w okresie powstania warszawskiego. Przez to częstym wątkiem we wspomnieniach Robinsonów są opowieści o głodzie, pragnieniu i próbach ich zaspokojenia. Władysław Szpilman wspominał o tym jakim skarbem były „beczki przeciwpożarowe, napełnione wodą, pokrytą opalizującym kożuchem, pełną zdechłych much, komarów i pająków” czy spleśniałe skórki od chleba. W innych opowieściach wspominano o racjonowaniu wody, bowiem mieszkańcy schronu otrzymywali często tylko po kubku wody dziennie. Z kolei Tuwia Borzykowski, który ukrywał się w piwnicy budynku przy ul. Promyka 43 z grupą członków ŻOB, w tym Cywią Lubetkin, Icchakiem Cukiermanem i Markiem Edelmanem, po wojnie pisał, że doświadczone wówczas pragnienie trwale zmieniło jego psychikę. Odtąd, gdy tylko widział odkręcony kran z wodą, odczuwał przemożną chęć napicia się.
Niekiedy kwestia żywności i wody wywoływała konflikty w grupach ukrywających się. O jednej z takich sytuacji pisał znany działacz Bundu, Bernard Goldstein: „Pewnego dnia grupę opanowała mania podejrzliwości. Zaczęły się oskarżenia, że niektórzy nie dali wszystkich swoich zapasów do wspólnej spiżarni, że jedzą po kryjomu. […] Zawsze, gdy ktoś głośno przełykał ślinę, zaczynało się oskarżanie, że łyka schowany gdzieś kęs”. W ekstremalnym przypadku, jeden złodziej wody został skazany przez swoich towarzyszy na karę śmierci – wyroku jednak nie wykonano.
Nie tylko problemy z zaopatrzeniem mogły wywoływać konflikty. Jak pisali Barbara Engelking i Dariusz Libionka: „Ludzie, którzy znaleźli się w jednej kryjówce i mieli spędzić razem długie miesiące, często wcześniej się nie znali. Ich spotykanie bywało zupełnie przypadkowe, nic ich nie łączyło poza chęcią przetrwania. Trudne doświadczenia często owocowały zamknięciem się w sobie, niechęcią do kontaktów i współpracy z innymi”. Codzienne niewygody, życie w ciągłym stresie i konieczność dzielenia przestrzeni z grupą ludzi prowadziła do sytuacji, w której zupełnie niewinne przyzwyczajenia towarzyszy niedoli potrafiły stawać się źródłami konfliktów. W połączeniu z pogarszającymi się warunkami bytowymi, wywołanymi wyczerpywaniem się zasobów i nadejściem zimy, prowadziły one niekiedy do załamania się nastrojów w kryjówce. Wiele osób wspominało o towarzyszącym im poczuciu rezygnacji, a także o myślach samobójczych.
Ze wspomnień dowiadujemy się też o różnych praktykach pozwalających Robinsonom zachować względnie dobre morale. Niektórzy wspominali o ucieczce myślami od bieżących problemów. Cytowany już Władysław Szpilman leżąc w kryjówce odtwarzał w pamięci grane przez siebie utwory muzyczne, przypominał sobie treść czytanych niegdyś książek i powtarzał lekcje angielskiego, a inni Robinsonowie czytali znalezione książki i gazety, pisali wiersze i malowali. Inni starali się skupić na bieżącym przetrwaniu i zajmowali czas starając się ulepszać kryjówkę czy przeszukując ruiny w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów. Ważną rolę dla morale odgrywał także humor, który pozwalał rozładować napięcie. Szczególnym źródłem, pozwalającym spojrzeć na to zjawisko z bliska, są teksty pisane przez, ukrywającą się w rejonie pl. Trzech Krzyży, Helenę Midler. Pisała ona zarówno osobisty dziennik jak i „Tygodnik Bunkrowy” – pisemko przeznaczone dla ośmiu osób ukrywających się z nią w podziemiu. W dzienniku wielokrotnie wspominała ona o konfliktach z towarzyszami z kryjówki i wyznawała: „Każda chwila, która przedłuża nasz wspólny pobyt, jest dla mnie tańcem na rozżarzonych węglach. […] Pragnęłabym do reszty zamienić i tak już skamieniałe serce w głaz, by móc nie reagować na głupotę i prostactwo tych, z którymi zawiązał mnie los…”. W tym samym okresie, na łamach „Tygodnika Bunkrowego” próbowała ona z humorem komentować codzienność życia w bunkrze. Przykładowo, naśladując ton prasowych doniesień o sytuacji na froncie („Po zaciekłych walkach wszystkie nasze pozycje zostały utrzymane przy wielkich stratach po stronie nieprzyjacielskiej”) opisywała walkę z robactwem, zaś w rubryce kulinarnej podawała „wszystkim młodym gosposiom doskonały poradnik: co gotować w tym tygodniu – w formie kalendarzyka”. W załączonym kalendarzu każdego dnia przewidziana była zupa z kaszy i 2 placki pszeniczne z kawą, poza niedzielą – kiedy zupa miała być z kaszą i kluseczkami. Chaim Goldstein, który ukrywał się przy ul. Franciszkańskiej, pisał: „Jak widać nie ma nieszczęścia, z którego nie można by się śmiać, co samo w sobie było dla nas niewątpliwą wartością. Potrzebowaliśmy śmiechu prawie tak jak jedzenia i picia”.
W ruinach ukrywało się kilka większych grup Robinsonów, które zdołały tam urządzić sobie znośne warunki bytowe i dotrwać do końca okupacji. Za przykład może posłużyć licząca około pięćdziesięciu osób grupa, która ukrywała się na ul. Siennej 20/22, z której przez cały okres życia w schronie zmarła tylko jedna osoba – Motek Fischer. Według relacji Robinsonów, którzy przeszli przez tę kryjówkę, znośne warunki w kryjówce były wynikiem pracy wszystkich jej członków. W ramach rozpisanych dyżurów utrzymywali oni porządek w kryjówce i pracowali nad jej upiększeniem. Dużą zasługę w tym miał dr Henryk Beck, który stał się nieformalnym kierownikiem schronu i zarazem sprawnym organizatorem pracy. Wspólnie z przebywającym w kryjówce architektem zaplanowali szereg udogodnień dla mieszkańców i ustalili podział pracy pomiędzy ukrywającymi się. Najważniejszymi z nich było odgruzowanie szeregu piwnic, wykopanie studni głębokości 10-12 m z której czerpano wodę na potrzeby mieszkańców oraz wybudowanie korytarza łączącego kryjówkę z kanałami kanalizacji, który miał służyć jako droga ewakuacyjna w razie zagrożenia. Dla zachowania istnienia schronu w tajemnicy mocno ograniczono liczbę osób wychodzących w poszukiwaniu żywności. Względem innych kryjówek w gruzach Warszawy panowały w niej znacznie lepsze warunki. Tusia Hart, która ukrywała się w sąsiedztwie, odwiedzała schron Becka regularnie i wspominała jak dalece panujące tam warunki odbiegały od typowych w innych kryjówkach: „Panował wśród nich wzorowy porządek. Co dzień o tej samej porze wszyscy siadali do stołu. Kobiety podawały obiad. Starały się być zawsze porządnie, a nawet z pewną elegancją ubrane. W wolnych chwilach grali w karty, szachy lub czytali”.
Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Wiele osób zostało schwytanych przez Niemców, a inni zmarli z głodu i chorób. Przykładem takiej ciężko doświadczonej mogą być ukrywający się nieopodal grupy Becka, Żydzi z ul. Śliskiej 31/Siennej 28. Dawid Zimmler, który przebywał w tej grupie, podawał, że początkowo znajdowały się tam 42 osoby, lecz po wykryciu schronu przez siły niemieckie pozostało jedynie 16 – reszta rozproszyła się, zginęła lub została schwytana. Po kolejnej potyczce grupa skurczyła się do 10 osób, które dotrwały wyzwolenia miasta. W innych grupach to brak wody i żywności zbierał śmiertelne żniwo. Według anonimowej relacji „Nie wszyscy z tych, którzy zeszli pod ziemię, przeżyli. Wiele bunkrów odkopano po wyzwoleniu i znaleziono w nich jedynie trupy, zjedzone dosłownie przez wszy”.
Robinsonowie niekiedy napotykali inne osoby podczas wypadów w poszukiwaniu żywności i wody. Większość opisów przypadkowych spotkań wskazuje, że żyjąc w ciągłym zagrożeniu reagowali oni nieufnością wobec innych ukrywających się. Wiele osób po prostu uciekało słysząc odgłosy świadczące o obecności innych ludzi, a uzbrojeni wyciągali broń. Przez to wiele grup, nawet ukrywających się w bliskiej okolicy, mogło nie nawiązać ze sobą kontaktu. W niektórych miejscach, szczególnie tam, gdzie kilka kryjówek znajdowało się niedaleko od siebie, dochodziło do bardziej regularnych spotkań pomiędzy Robinsonami. W rejonie ul. Siennej i Złotej, gdzie zlokalizowanych było wiele kryjówek, z czasem utrwaliło się typowe miejsce nocnych spotkań. Wymieniano się tam wiadomościami i prowadzono handel barterowy. Jednym z takich miejsc były ruiny magla na Siennej, gdzie doszło nawet do skromnego spotkania noworocznego Robinsonów z kilku kryjówek. Rozchodzące się z tego spotkania osoby zostały zauważone przez Niemców, którzy w Nowy Rok wysadzili magiel w powietrze.
J. Bułhak, Widok ruin Muranowa | Zbiory MGW
W pierwszych dniach 1945 r. do Robinsonów zaczęły dobiegać dźwięki intensywnych walk toczonych w rejonie Warszawy. Wielu z nich trafnie oceniło, że zwiastują one rychłe wejście wojsk sowieckich, jednak kiedy usłyszeli głosy żołnierzy polskich i radzieckich na ulicach nie dowierzali, że mogą wyjść z ukrycia. Stefan Chaskielewicz wspominał, że jego grupa po wyjściu na powierzchnię 17 stycznia nie była pewna czy napotkani polscy żołnierze nie pochodzą z jakiejś formacji kolaborującej z Niemcami. Dopiero gdy dostrzegli żołnierzy radzieckich i powóz konny z polskim oficerem i księdzem nabrali przekonania, że faktycznie nadeszło wyzwolenie. Z kolei ojciec Józefa Atłasowicza obawiał się wyjść ze schronu do czasu, aż polski oficer nie zaczął z nim rozmawiać po żydowsku. Grupa ukrywająca się w piwnicach szkoły na ul. Prostej 14, gdzie w okresie istnienia getta znajdował się szop Waltera, Caspara Többensa, zdecydowała się pozostać w ukryciu do wyjaśnienia się sytuacji. 18 stycznia ich znajomy Edzik wszedł do schronu i po nastraszeniu obecnych informacją o tym, że Niemcy szukają ludzi do wysyłki na roboty, kazał się wszystkim napić wódki, a następnie wykrzyknął „Warszawa jest wolna, wojsko polskie jest na ulicach Warszawy! Jesteście wolni!”.
Dla wielu moment zakończenia niemieckiej okupacji był chwilą euforii. Władysław Szpilman wspominał, że wycałował pierwszego napotkanego na ulicy polskiego żołnierza, zaś Żydzi z grupy Tusi Hart „tak jak byli w piżamach, koszulach nocnych, wybiegli na ulice”. Irena Grocher na bieżąco notowała w dzienniku: „Niemcy w nocy uciekli! Co za radość, co za szczęście. Po prostu to się w głowie nie może pomieścić. Wszyscy się całują. Cieszą się, śmieją, inni płaczą”. W podobnym stylu, po latach, Janek Kostański wspominał jak „ludzie wygrzebywali się spod ziemi, przecierali oczy oślepione światłem dnia, z niedowierzaniem podbiegali jedni do drugich – jak w dniu zmartwychwstania”. W radosną atmosferę wpisywali się również żołnierze, okazujący wzruszenie i chętnie oferujący Robinsonom żywność czy tytoń. Nie wszyscy byli jednak w stanie świętować. Wielu Robinsonów doczekało wolności w stanie zupełnego wyczerpania. Redaktor „Życia Warszawy” opisywał: „Spotyka się ludzi, którzy dopiero teraz wyszli z piwnic! Po 6 miesiącach! Nie mają sił nawet odpowiedzieć na powitanie, a już zupełnie stracili ochotę do pogawędki. Żywe cienie!”.
Nagły koniec okupacji wywoływał u wielu osób silne reakcje. Szczególnie jaskrawo wspominał je Stefan Chaskielewicz, który podkreślał jak nagle doszło do wyczulenia jego wszystkich zmysłów – wspominał smak i aromat pierwszego kęsa świeżego chleba („niczego równie aromatycznego i smacznego nie jadłem w życiu ani przedtem ani potem”), dusząco mocny dym pierwszego papierosa i kolejne uczucia: „mróz, uczucie duszności i brak możliwości głębszego oddechu, ogólne osłabienie, głód, który odczuwałem po raz pierwszy w życiu tak gwałtownie”. Pod wpływem tych wrażeń wrócił do kryjówki by nabrać sił. Podobne wyostrzenie zmysłów, nagłą utratę siły czy nieprzespane noce pod wpływem silnych wrażeń opisywali także inni z Robinsonów.
Bibliografia:
- „Życie Warszawy” z 18, 19, 20 I 1945 r.
- AŻIH, Pamiętniki, Helena Midler, 302/161.
- AŻIH, Pamiętniki, Irena Grocher, 302/103.
- AŻIH, Relacje Żydów, Tusia Hart (relacja dołączona do relacji Frumy Bergman), 301/1984.
- Borzykowski Tuwia, Between Tumbling Walls, Beit Lohamei Hagettaot 1976.
- Chaskielewicz Stefan, Ukrywałem się w Warszawie; styczeń 1943-styczeń 1945, Kraków 1988.
- Engelking Barbara, Libionka Dariusz, Żydzi w powstańczej Warszawie, Warszawa 2009.
- Studniarek Michał, Robinsonowie. Ludzie ukrywający się w gruzach Warszawy po upadku powstania w 1944 roku, Warszawa 2022.
- Szpilman Władysław, Śmierć miasta; Pamiętniki Władysława Szpilmana 1939-1945, oprac. Jerzy Waldorff, Warszawa 1946.
Więcej o historii Robinsonów warszawskich można przeczytać w felietonie dr Mariusza Jastrzębia: https://1943.pl/artykul/robinsonowie-warszawscy/