O Żydach – warszawskich lekarzach, oficerach WP, zamordowanych w Katyniu
To Józef Mackiewicz jako pierwszy zwrócił uwagę na liczne nazwiska żydowskie występujące wśród oficerów Wojska Polskiego, zidentyfikowanych podczas ekshumacji w Lesie Katyńskim wiosną 1943 r. Wybitny polski pisarz, autor reportażu Ponary Baza, o którym Hanna Krall napisała, iż ma poczucie, że jest najlepszym, co przeczytała o Zagładzie, znalazł się na miejscu tej zbrodni komunistycznej właśnie tej wiosny, na propozycję niemiecką, ale za zgodą władz Polski Podziemnej. Temu co zobaczył, dał świadectwo w wydanej kilka lat później książce Sprawa mordu katyńskiego – pierwszej, jaka na ten temat powstała.
Tam też wśród licznych nazwisk polskich oficerów wymienił i tych, którzy byli polskimi Żydami i spoczęli we wspólnej mogile, zamordowani przez NKWD, z rozkazu najwyższych władz sowieckich. Największą grupę wśród nich stanowili lekarze. Wielu miało za sobą służbę w WP jeszcze z czasów wojny z bolszewikami, niektórzy już wówczas otrzymali stopnie oficerskie.
Wspomnijmy czterech spośród nich, rówieśników, urodzonych w 1896 r. w Warszawie, jeszcze pod zaborem rosyjskim, którzy w niej mieszkali, uczyli się w gimnazjach, a następnie, już w niepodległej Polsce, skończyli studia na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Warszawskiego, prowadzili praktykę lekarską i w Warszawie, wychodząc na wojnę 1939 r., pozostawili swoich najbliższych.
Dąb dla podporucznika Arcichowskiego
Żydzi, którzy studiowali na Uniwersytecie Warszawskim w pamiętnym listopadzie 1918 r., podobnie jak ich polscy koledzy, zgłaszali się ochotniczo do powstającego Wojska Polskiego. Większość kierowano do 36. Pułku Piechoty Legii Akademickiej, którego oddziały w pierwszych dniach 1919 r. wysłano na front pod Lwowem, gdzie toczyły się uporczywe boje z Ukraińcami. Nie każdy z powodów zdrowotnych mógł podołać ciężkiej służbie. Tak stało się w wypadku młodego studenta drugiego roku medycyny Mieczysława Arcichowskiego. Poczucie obowiązku nakazało mu zgłosić się ochotniczo do Legii Akademickiej, ale otrzymał ocenę niezdolnego do służby wojskowej. Dopiero po kilku miesiącach przydzielono go, w stopniu podchorążego sanitarnego, na stanowisko lekarza baonu 13. pułku piechoty 8. DP, w szeregach którego wziął udział w walkach z bolszewikami na froncie litewsko-białoruskim. W pierwszych miesiącach 1920 r. uczestniczył w kursie medyków w Warszawie, po czym wrócił na front, by w sierpniu walczyć w bitwie warszawskiej, m.in. w jednym z decydujących o pokonaniu Armii Czerwonej boju pod Ossowem, a następnie w pościgu za uchodzącymi bolszewikami aż po Wołyń. Zdemobilizowany w styczniu 1921 r., kontynuował studia na UW. Po ich ukończeniu w 1927 r., pracował jako lekarz chorób wewnętrznych w Warszawie. Należał do Związku Żydów Uczestników Walk o Niepodległość Polski.
W 1927 r. Arcichowski został mianowany podporucznikiem. Dwa lata później przydzielono go do 8. Baonu Sanitarnego, a później Kadry Zapasowej 8. Szpitala Okręgowego. Wiosną 1930 r. odbył ćwiczenia w Centrum Wyszkolenia Podoficerów Lotnictwa, gdzie otrzymał ocenę dobrą: „Oficer o wysokim poczuciu honoru, charakteru wyrobionego, zrównoważony, w odniesieniu do podwładnych sprawiedliwy, mało surowy, dbały o żołnierzy, obowiązkowy, pilny, ambitny, dobry kolega o wysoce taktownym obyciu towarzyskim” – pisano w uzasadnieniu. Dwa lata później po kolejnych ćwiczeniach, które odbył w VIII Szpitalu Okręgowym, szef sanitarny 8. Okręgowego Szefostwa Sanitarnego płk Czesław Wincz uznał go za bardzo dobrego oficera. Podporucznik Arcichowski uczestniczył w wojnie z Niemcami we wrześniu 1939 r., a wzięty do niewoli przez Armię Czerwoną, został uwięziony w obozie w Kozielsku i wiosną 1940 r. zamordowany w Katyniu.
Wiele lat później, 8 września 2017 r., w Parku Miejskim w Zielonce z inicjatywy kadry pedagogicznej, uczniów miejscowych szkół i innych tamtejszych placówek wychowawczych, posadzono siedem Dębów Katyńskich ku czci siedmiu oficerów WP. Jak pisali realizatorzy projektu, ich celem było „przywrócenie i zagwarantowanie im zbiorowej, pokoleniowej pamięci poprzez posadzenie dębów. […] W związku z tym, iż bohaterowie ci pochodzili ze wschodnich kresów, gdzie nie ma możliwości upamiętnienia ich rozstrzelania, najwłaściwszym miejscem do upamiętnienia tego tragicznego wydarzenia jest teren, na którym walczyli o polskość w 1920 r.”. Jeden z nich poświęcono ppor. rez. Mieczysławowi Arcichowskiemu. I może tylko dla ścisłości, bez pretensji do autorów tego szlachetnego projektu, zauważmy, że akurat on nie pochodził z ziem wschodnich Rzeczypospolitej, a był rodowitym warszawiakiem.
„Bardzo sumienny. Pracowity”
Taką opinię zyskał sobie w czasie wojny z bolszewikami Leopold Rafałowski jako zastępca dowódcy warsztatów ruchomych 1. Dywizji Piechoty Legionów, dzięki niej przełożeni uznali go za bardzo dobrego podoficera, dodając do jego cech: „bardzo dobrze się prezentujący, w obejściu bardzo miły”.
Podobnie jak Arcichowski jako student medycyny zgłosił się w listopadzie 1918 r. do WP, ale został skierowany nie jak większość z nich do 36. pp, lecz do 21. pp, który niespełna dwa lata później zyskał sobie nazwę „Dzieci Warszawy”. Szybko przeniesiony do Sztabu Dowództwa Okręgu Generalnego nr 1 Warszawa, od czerwcu 1919 r. przebywał w Szkole Podchorążych Wojsk Taborowych. Ukończywszy ją, na samym początku października 1919 r. został skierowany do 1. Dywizji Piechoty Legionów, z którą w następnym roku uczestniczył w wielomiesięcznych bojach z bolszewikami, dla tej dywizji zaczęły się one bowiem już z początkiem 1920 r.
Po zwolnieniu z wojska w randzie podporucznika, wrócił na studia na UW, które ukończył w 1926 r. Pracował później jako chirurg w Szpitalu Bersohnów i Baumanów w Warszawie. Mieszkał zaś z żoną Balbiną i córką Janiną przy ul. Senatorskiej. Warto wspomnieć, że znał trzy języki obce – francuski, niemiecki i rosyjski.
Jako oficer rezerwy przez dłuższy czas pozostawał jeszcze w służbie taborowej, przydzielony do 9. Dywizjonu Taborów. Wiosną 1929 r. zwrócił się z prośbą o przeniesienie, zgodne z wykształceniem, co też nastąpiło w następnym roku. W 1936 r. odbył kurs przeszkolenia oficerów rezerwy w Centrum Wyszkolenia Sanitarnego, uzyskując wynik dobry. W opinii, którą otrzymał, pisano: „Mało energiczny i samodzielny. Bardzo ambitny, obowiązkowy, posłuszny i lojalny. Fizycznie dość dobrze rozwinięty, lecz niezbyt wytrzymały. Uzdolnienia wojskowe dostateczne. […] Nadaje się na stanowisko młodszego lekarza pułku”. Podobnie jak inni bohaterowie tego szkicu, był w służbie we wrześniu 1939 r. i zginął z rąk sowieckich w następnym roku.
Jego żona Balbina i córka Janina przeżyły Zagładę na terenie Związku Sowieckiego i po wojnie wróciły do kraju. Janina była lekarzem neurologiem, profesorem nauk medycznych. Zmarła w 2017 r. w Warszawie.
„Ze względu na kwalifikacje moralne godzien jest przyjęcia w poczet oficerów wojsk polskich”
Nieco później, w maju 1919 r., wstąpił do wojska kolejny z bohaterów tej historii, Hieronim Brandwajn. Absolwent II gimnazjum warszawskiego, gdzie w przededniu wybuchu I wojny światowej zdał egzamin maturalny, zaraz potem wyjechał na studia do Instytutu Psychologicznego w Petersburgu, jednak zapewne w 1915 r. wrócił do kraju. Zaczął pracę jako nauczyciel matematyki i łaciny w warszawskich gimnazjach żydowskich, później łączył ją ze studiami na Uniwersytecie Warszawskim.
W WP Brandwajn służył najpierw w I Baonie Telegraficznym, od jesieni 1919 r. jako podchorąży, później krótko w uzdrowisku w Skolimowie pod Warszawą i w szpitalu w Modlinie, a w marcu 1920 r., w czasie decydującej fazy wojny z bolszewikami był lekarzem w 31. Pułku Piechoty Strzelców Kaniowskich, i w jego szeregach uczestniczył w walkach z Armią Czerwoną na froncie litewsko-białoruskim. Swoje obowiązki spełniał tak znakomicie, iż 14 lipca 1920 r. oficerowie batalionu, w którym służył, wydali oświadczenie, w którym czytamy, iż „ze względu na kwalifikacje moralne godzien jest przyjęcia w poczet oficerów wojsk polskich”.
Na początku 1921 r. został zwolniony do rezerwy. Wrócił na studia na UW, w następnym roku uzyskał dyplom i zaczął pracę w Szpitalu Starozakonnych na Czystem, później został też zatrudniony w służbie zdrowia Komisariatu Rządu na m.st. Warszawę, pogotowiu żydowskim, prowadził praktykę prywatną. Specjalizował się w ginekologii, przyjmował również porody. Udzielał się w ruchu zawodowym jako jeden z współtwórców Związku Lekarzy Żydowskich w Polsce, którego był reprezentantem w Związku Lekarzy Państwa Polskiego. Wzrastające postawy antysemickie w związku spowodowały, że dwa lata przed wybuchem wojny zrezygnował z członkostwa w nim.
Hieronim, jak wspominała jego córka Janina, „wysoki, o bujnych ciemnych włosach oraz piwnych oczach”, którym były zachwycone wszystkie jej koleżanki, świetnie wykształcony, znał pięć języków obcych – angielski, francuski, hebrajski, niemiecki i rosyjski; jak jednak wynika ze wspomnień córki, do wybuchu wojny poznał jeszcze trzy inne. Mieszkał z żoną Mirą i dziećmi – Janiną i Aleksandrą przy ul. Długiej 46 w Warszawie, w pobliżu Starego Miasta. Sympatyzował z ruchem syjonistycznym i planował wyjazd do Palestyny, co uniemożliwiła choroba żony, a później wybuch wojny.
W 1924 r. został mianowany podporucznikiem rezerwy i przydzielony do 3. Baonu Sanitarnego. Cztery lata później odbył ćwiczenia w 19. pułku artylerii lekkiej, otrzymując ocenę bardzo dobrą. W 1936 r. brał udział w kursie przeszkolenia oficerów rezerwy w Centrum Wyszkolenia Sanitarnego. Chociaż jego zdolności wojskowe, podobnie jak uczestniczącego w tym samym kursie Leopolda Rafałowskiego, uznano za przeciętne, uzyskał wynik dobry, z przeznaczeniem na młodszego lekarza w piechocie. Komendant kursu, mjr. Józef Piechura tak charakteryzował ppor. Brandwajna: „Bardzo zrównoważony, spokojny, opanowany. Taktowny. Dość energiczny, jednak mało stanowczy. Koleżeński o wyrobionym poczuciu solidarności służbowej. Bardzo obowiązkowy, punktualny. Posłuszny, lojalny. Fizycznie niezbyt wyrobiony, jednak ruchliwy i wytrzymały”.
Krótko przed napaścią Niemiec na Polskę ppor. Hieronim Brandwajn został zmobilizowany; „31 sierpnia 1939 roku odprowadziłyśmy Ojca na dworzec. Elegancki, w świeżo odprasowanym mundurze, z tuberozą w klapie (otrzymał ją od wdzięcznej pacjentki – M.G.) żartował z nami, wychylał się z okna wagonu i takim pozostał w mojej pamięci” – pisała po latach córka Janina. Przydzielono go do Szpitala Polowego nr 303 w Sokółce, wycofanego następnie do Wołkowyska. Tam został wzięty do niewoli przez Sowietów i wysłany jako lekarz do obozu jenieckiego w Gorki, ale po odrzuceniu – z oburzeniem – propozycji przyjęcia obywatelska sowieckiego, wywieziono go do Kozielska. Jeszcze 10 maja 1940 r. wysłał depeszę do rodziny, że żyje, jest zdrów. Następnego dnia wraz z innymi oficerami znalazł się w pociągu, którego przeznaczeniem była stacja Gniezdowo, w pobliżu Lasu Katyńskiego…
Trzy lata później, w czasie powstania w getcie warszawskim zginął młodszy brat Hieronima, Maurycy, również lekarz. We wrześniu 1939 r. był jednym z wielu, którzy po apelu płk dypl. Romana Umiastowskiego wyszli z Warszawy na wschód, by tam szukać przydziału wojskowego. Na Lubelszczyźnie dołączył do Grupy „Dubno” płk. dypl. Stefana Hanki-Kuleszy, w skład której wchodziły różne doraźnie zebrane oddziały WP i uczestniczył w bojach z Niemcami w końcowej fazie kampanii 1939 r., m.in. w największym z nich pod Kamionką Strumiłową.
Bracia Brandwajn padli ofiarą totalitaryzmu komunistycznego i nazistowskiego. Ich żony zginęły z rąk Niemców w czasie powstania w getcie warszawskim. Lecz ich córki opuściły je w pierwszych miesiącach 1943 r. i wszystkie trzy ukryte przed Niemcami przez Polaków, przeżyły wojnę.
*
Charakter i poczucie obowiązku tych oficerów pochodzenia żydowskiego, którzy jako młodzi ludzie wstąpili do WP, wiele lat później w dojrzałym już wieku bronili Polski przed Niemcami, by zginąć z rąk sowietów, w których odparciu wzięli udział w 1920 r., może najlepiej symbolizuje postawa czwartego z tych urodzonych w 1896 r. lekarzy warszawiaków, ppor. rez. Szymona Lewinsona. Urolog ze szpitala na Czystem, gdzie jego kolegą był Hieronim Brandwajn, podczas swojego wakacyjnego pobytu w kresowym Truskawcu, dowiedział się o mobilizacji.
W ostatnich dniach sierpnia 1939 r. powrót pociągiem do Warszawy nie był już możliwy. Wynajął więc taksówkę. „Jechaliśmy cały dzień i całą następną noc, zatrzymując się tylko na chwilę, żeby coś zjeść, gdy nadarzała się sposobność” – wspominała towarzysząca mu córka Janina. Zapamiętała, że mundur ojca od czasu wojny z bolszewikami „wisiał w szafie wśród cywilnych ubrań i czasem go oglądałam. W domu były też dwa ordery, wyblakła fotografia ukazująca szczupłego, przystojnego oficera […] oraz pocisk karabinowy, który niegdyś zranił ojca w nogę. Te pamiątki z jego wojskowej przeszłości były przechowywane z wielką pieczołowitością”. Owa pieczołowitość pozwala zrozumieć źródło tak pojmowanego obowiązku – jak bowiem pisała córka ppor. Brandwajna, jej ojciec „był Żydem, dumnym ze swej narodowości, syjonistą, co Mu nie przeszkadzało wiernie służyć krajowi, w którym się urodził i którego był obywatelem”.
Marek Gałęzowski – dr hab., absolwent IH Uniwersytetu Jagiellońskiego, pracownik Archiwum IPN, członek Komisji Biograficznej PAU; w latach 2015–2022 był profesorem Uczelni Łazarskiego. Autor wielu książek i artykułów, zajmuje się m.in. biografistyką uczestników walk o niepodległość Polski w pierwszej połowie XX w., w tym polskich Żydów; temu ostatniemu tematowi poświęcił niedawno książki: Żydzi walczący o Polskę (Znak Horyzont) i „Tam, gdzie największe niebezpieczeństwo, szedł pierwszy”. Sylwetki Żydów – uczestników walk o niepodległość i granice Polski w latach 1914–1921 (IPN).