Niewidzialni lokatorzy pani Ziuty. Jak Alicja i Leon Guzowie wyrwali życie ze szponów III Rzeszy

„Wydawało mi się, że przy żonie jestem bezpieczny, przy niej nic złego nie może mi się przytrafić” – tak myślał o Alicji Guz jej mąż Leon w najczarniejszym dla Żydów okresie okupacji. I miał rację. Dzięki jej energii, „dobremu wyglądowi” i umiejętnościom aktorskim, okupację przetrwało w kryjówce na warszawskiej Pradze czworo innych Żydów. Nie bez znaczenia była pomoc okazana im przez wielu rodaków-chrześcijan, w tym Apolonię Przybojewską, później odznaczoną tytułem Sprawiedliwej wśród Narodów Świata.

Był mroźny grudniowy poranek 1942 r. Od likwidacji getta w Mińsku Mazowieckim upłynął ponad kwartał. Żydzi, którym udało się przetrwać sierpniową hekatombę, pracowali na kilku placówkach w mieście, w tym w kompleksie fabryki Rudzkiego, produkującej wyroby metalowe. Wśród nich znajdowało się młode małżeństwo Guzów – 28-letni Leon i 27-letnia Alicja. Oboje mieli już na koncie wiele sytuacji, w których cudem wymykali się niemieckiej machinie śmierci. Teraz byli w dwójnasób zdeterminowani, by przetrwać. Bowiem ledwie parę tygodni wcześniej przyszła na świat ich córka Basia. Zaraz po narodzinach, z pomocą nieżydowskiej znajomej, oddali niemowlę jako podrzutka do Domu Małego Dziecka im. Ks. Boduena. Uznali, że tam ich córka ma większe szanse przeżycia. Marzyli, by się z nią połączyć. Tymczasem znaleźli się o krok od tragedii.

W pewnym momencie do ich kwatery w zakładowej elektrowni wpadł jeden z żydowskich robotników, alarmując, że fabryka otoczona jest przez Niemców. Guzowie momentalnie rzucili się do ucieczki w kierunku z góry upatrzonej kryjówki. Była to położona z dala od głównych budynków kompleksu szopa, w której przechowywano sprasowane bele drewnianych wiórów. Małżonkowie odgarnęli je i ukryli się za nimi.

„Z bijącymi mocno sercami nasłuchiwaliśmy odgłosów z terenu fabrycznego. Wtem usłyszeliśmy czyjeś kroki zbliżające się do szopy. Po ciężkim stąpaniu domyśliliśmy się, że to Niemiec. Wstrzymaliśmy oddech” – relacjonował po latach Leon Guz. Po chwili stanęli twarzą w twarz z żandarmem.

„To już koniec, pomyślałem. Tymczasem żandarm, nic nie mówiąc, uważnie się nam przyglądał i w pewnym momencie położył palec na ustach. Bez słowa zaczął z powrotem układać bele z wiórami. W szopie zjawił się drugi Niemiec pytając go, czy znalazł kogoś. – Nie – odpowiedział on – tutaj nikogo nie ma. Słysząc te słowa, myślałem, że śnię” – wspominał Guz.

Para przesiedziała w kryjówce kolejne kilka godzin. Wyszli dopiero, gdy usłyszeli na zewnątrz głosy swoich towarzyszy niedoli. W odróżnieniu od dziesięciu Żydów, których Niemcy zabrali z fabryki na rozstrzelanie, po raz kolejny mieli szczęście. Niebawem znów się do nich uśmiechnęło. Trafili do azylu, gdzie  dotrwali nadejścia Armii Czerwonej.

Wartości na wagę życia

Małżonkowie pochodzili z niezamożnych żydowskich domów. Leon (Lejb) urodził się w 1914 r. w Kowlu na Wołyniu. W okresie międzywojennym jego rodzina osiadła w Warszawie. Tuż przed wybuchem wojny zmarła mu matka. Z kolei podczas bombardowań Warszawy we wrześniu 1939 r. śmiertelnie ranny został jego brat Szymon. Do wiosny 1941 r. mieszkał w kamienicy przy ul. Zamenhofa 40. Najpierw tylko z ojcem i młodszym bratem, Zeligiem, a następnie również z żoną.

Z kolei urodzona w 1915 r. Alicja Guz (Surla Matla Szarfsztejn) pochodziła z Mińska Mazowieckiego. Jej rodzice prowadzili tam sklep. Miała dwóch braci: młodszy nazywał się Szlamek, a starszy Gerszon (Guz we wspomnieniach używa jego powojennego imienia i nazwiska – Tadeusz Skoczeń). Od 16. roku życia mieszkała w Warszawie, gdzie najmowała się jako opiekunka do dzieci. Leona poznała przypadkiem w Michalinie koło Otwocka pod koniec 1938 r. Swoją wielką miłość sformalizowali 10 grudnia 1939 r. na skromnej uroczystości w już okupowanej przez Niemców stolicy. Niebawem zamieszkali razem.

W toku wojennego koszmaru, gdy na ludność żydowską spadały kolejne represje, Leon miewał chwile zwątpienia – popadał przejściowo w apatię. Jak wielokrotnie podkreślał w swoich wspomnieniach, tylko obecność Alicji powodowała, że czuł się bezpiecznie i miał energię do dalszej walki o przetrwanie. Ona była rzutka, odważna i zaradna. Do tego posiadała cechy, znacząco ułatwiające poruszanie w warunkach niemieckiego terroru.

„Mało kto, nie znając jej, sądził, że jest Żydówką – pisał Guz – Całą młodość spędziła w polskiej dzielnicy, rysy jej w niczym nie przypominały twarzy współziomków, w szkole kolegowała się tylko z Polakami i wreszcie bez zająkania klepała pacierze, a słówko ‘o Jezu’ było reakcją w chwilach zaskoczenia lub przestrachu. Jak się później okazało, były to wartości na wagę złota, na wagę życia”.

Ucieczka z piekła

W momencie wybuchu wojny Leon Guz był jedynym żywicielem rodziny. Pracował w hurtowym składzie futer przy ulicy Świętojerskiej 32. Gdy do miasta wkroczyli Niemcy, jak pisał, przerażona właścicielka interesu była gotowa, by oddać im cały drogocenny towar w razie rekwizycji. Dlatego też wraz z dwoma współpracownikami ukrył przeważającą część towaru u chrześcijańskich kontrahentów. Potem zaczął nim handlować, dorabiając się pokaźnych oszczędności. Dzięki tym środkom do lata 1940 r. on i jego domownicy żyli nie najgorzej, wręcz, jak sam to ujmował – „prawie beztrosko”. Nie brakowało im jedzenia, a w mieszkaniu roiło się od gości.

Gdy jednak finansowa górka zaczęła topnieć, a koszty życia w dzielnicy żydowskiej rosły, Guz nie mógł znaleźć równie lukratywnego źródła dochodu. Kolejne interesy, jak np. handel ziemniakami, nie przynosiły mu większych zysków. Jałowość tych wysiłków, bezczynność, a także zamknięcie getta w listopadzie 1940 r. i permanentny stan zagrożenia niemieckimi represjami, jak wywózki do okrytych złą sławą obozów pracy, sprawiły, że 26-latek popadał w depresję. Chudł i marniał w oczach. W związku z tym zatroskana Alicja kazała mu wyjechać z Warszawy do jej rodziny w Mińsku Mazowieckim, gdzie było znacznie spokojniej. Co ciekawe, Guz dotarł tam wygodnie i bezpiecznie z grupą innych Żydów na pace niemieckiej ciężarówki wojskowej. Eskortowali ich żołnierze Wehrmachtu przekupieni przez Gerszona Szarfsztejna, szwagra Leona.

Czarne dni

W mińskim getcie, w którym stłoczono przeszło 5 tys. osób, panowały relatywnie znośne warunki bytowe. Nie było ogrodzone, więc Żydzi mogli w miarę swobodnie poruszać się po mieście.

Guz zamieszkał z teściami na piętrze drewnianego domu pod adresem Mireckiego 6. Wkrótce po przeprowadzce jego szwagier, który był grupowym prowadzącym robotników żydowskich na placówki, załatwił mu pracę przy budowie niemieckiego lotniska wojskowego w pobliskim Janowie. Przy okazji Leon miał okazję obserwować, jak wojska Hitlera przygotowują się do inwazji na ZSRR.

Później Guz pracował kolejno na stacji kolejowej, w magazynach Czerwonego Krzyża i w tzw. nasycalni, gdzie impregnowano podkłady kolejowe i słupy trakcyjne.

Tymczasem Alicja, która już w czerwcu 1941 r. dotarła do niego, zajęła się handlem na linii Mińsk – getto warszawskie. Wywoziła do Warszawy żywność, a przywoziła ze sobą np. ubrania, osiągając spore zyski. Starała się zminimalizować ryzyko. Miała oficjalną przepustkę z Judenratu na jazdę koleją. Z racji „dobrego wylądu” nie nękali jej szmalcownicy. Do getta wchodziła, w zależności od okoliczności, przez przemytnicze mety – głównie kamienice, przylegające do granic dzielnicy zamkniętej – sądy na Lesznie lub po prostu bramami, gdy wiadomo było, że cała obsada warty została przekupiona. Mimo że był to śmiertelnie ryzykowny proceder, nie zanotowała nigdy poważnej wpadki.

Najczarniejszy okresem dla Guzów była druga połowa 1942 r. Najpierw doszły ich przerażające wieści o „wielkiej akcji” w getcie warszawskim. Ojciec i brat Leona cudem wydostali się stamtąd na  „aryjską stronę”. Następnie zostali ewakuowani do Mińska przez Gerszona Szarfsztejna i jego partnerkę, 33-letnią Apolonią Przybojewską, Polkę o niemieckich korzeniach.

O poranku 21 sierpnia, akcja likwidacyjna rozpoczęła się również w mińskim getcie. Była wyjątkowo brutalna. Niemcy oraz ich ukraińscy i łotewscy pomagierzy zamordowali na miejscu około tysiąca osób.

„Wkroczyliśmy na teren dzielnicy żydowskiej. Przedstawiała ona przerażający widok – relacjonował Guz – Zdawało mi się, że wkroczyłem na cmentarz lub do umarłego miasta. Po obu stronach ulicy, na chodnikach, w bramach domów walały się zwłoki ludzi. Niektórzy jeszcze żyli, poruszali się, błagalnym wzrokiem patrzyli na nas. Szukałem wśród tych ofiar swoich bliskich”.

W tych dniach do obozu zagłady w Treblince trafił ojciec i brat Leona oraz rodzice i młodszy brat Alicji. Akcję z dwóch familii przeżyli jedynie Guzowie i Gerszon Szarfsztejn.

Szczególnie Leon miał dużo szczęścia. Znalazł się już w tłumie otoczonych Żydów, czekających na mińskiej stacji na pociąg do obozu zagłady. Wówczas zauważył, że pijany ukraiński wachman zasnął w furtce, której pilnował. Niewiele myśląc, Guz przyczołgał się do niego, po czym nad nim przeskoczył i zaczął uciekać – nie zauważono go. Następnie kilka dni ukrywał się na terenie tzw. nasycalni. Co ciekawe, wówczas jedzenie przynosił mu robotnik, działający w miejscowych strukturach konspiracyjnych obozu narodowego.

Guzowie znaleźli się wśród około 400 ocalałych mińskich Żydów. Przez kolejne miesiące Leon mieszkał i pracował we wspomnianej na wstępie fabryce Rudzkiego. Tymczasem pod koniec listopada 1942 r. Alicja urodziła córkę, Basię. Dzięki pomocy dr. Olgierda Mackiewicza mogła to zrobić w miejscowym zakładzie położniczym. Zresztą ów medyk był powiązany z  Żegotą, czyli organizacją humanitarną afiliowaną przy Delegaturze Rządu na Kraj, zajmująca się pomocą Żydom.

Tydzień po narodzinach zdecydowali się na dramatyczny krok. Za pośrednictwem Przebojewskiej oddali dziewczynkę do warszawskiego sierocińca przy ul. Nowogrodzkiej 75. Później, co jakiś czas, Alicja odwiedzała z nią dziecko. By wyciszyć podejrzenia, mówiły siostrom zakonnym prowadzącym placówkę, że chcą sprawdzić, jak się ma „ich podrzutek”.

Praski azyl

Po przygodzie opisanej na wstępnie Guzowie dobitnie przekonali się, że dalsze przebywanie w fabryce Rudzkiego oznacza śmierć. Musieli znaleźć jakąś bezpieczną kryjówkę. I wtedy niespodziewanie z pomocą przyszła im żona inżyniera-Polaka, pracującego w zakładzie – dodajmy, nie żadna bliska znajoma. Przekazała Alicji oryginalną metrykę dziewczyny wysłanej na roboty do Rzeszy. Dzięki temu dokumentowi żona Leona wyrobiła sobie kenkartę i rozpoczęła życie „na aryjskich papierach” jako Józefa Sowa.

Następnym krokiem było wynajęcie mieszkania. Ponieważ nie posiadali na to środków, musieli znaleźć wspólników z odpowiednim kapitałem. I tak dokooptowali do grupy przetrwania Moszego Zysermana z żoną Taubą i młodszym bratem Herszkiem, dysponujących sporym zapasem dolarów.

W pierwszych dniach stycznia 1943 r. Alicja, z pomocą Przebojewskiej, wynajęła mieszkanie na ulicy Targowej 64/121. Lokum miało około 20 metrów kwadratowych i znajdowało się na poddaszu kamienicy.

Gdy tylko w mieszkaniu znalazła się cała piątka lokatorów, pod skosem dachu zbudowano z desek dodatkową ściankę, tworząc w ten sposób kryjówkę. Zysermanowie i Leon mieli się w niej chować, ilekroć pani Ziuta – jedyna oficjalna lokatorka – miała gości.

Odpowiedzialność za przetrwanie całej grupy spoczywała na barkach Alicji. To ona dostarczała im prowiant (robiła małe zakupy w kilku sklepach, by nie wzbudzać podejrzeń), wodę (nie mogła za często robić kursów po schodach z wiadrem), pozbywała się nieczystości do ustępu na korytarzu (co też, wbrew pozorom, wymagało konspiracyjnego podejścia, by nie zwracać niczyjej uwagi). A przede wszystkim umiejętnie grała przed sąsiadami samotną chrześcijańską kobietę, szybko zdobywając ich sympatię. Dbała nawet o takie detale jak organizacja imienin Józefy.

Poza tym, dla zachowania pozorów, pani Ziuta znalazła w ogłoszeniach prasowych wygodną dla całego towarzystwa pracę. I tak oficjalnie  zarabiała, klejąc w mieszkaniu papierowe torebki dla pewnej praskiej spółdzielni. W rzeczywistości z przyjemnością w tej robocie wyręczali ją Leon i Zysmanowie – w ten sposób zabijali nudę codzienności.

Całej grupie – w tym Gerszonowi Szarfsztajnowi, który dołączył do nich na ostatnie tygodnie – udało się przetrwać na Targowej bez większych przygód do zajęcia Pragi przez Armię Czerwoną. 14 września 1944 r. mogli wyjść z ukrycia.

Powojenne losy

Po wojnie Guzowie osiedli najpierw w Mińsku Mazowieckim, a następnie w Warszawie. Oprócz córki Basi, którą odebrali z sierocińca w 1945 r., w 1947 r. urodził im się syn, Jerzy. Alicja przeszła zawał serca na skutek emocji wywołanych przez wydarzenia marcowe roku 1968. Później wiele lat chorowała. Zmarła w 1980 r. Leon – po wojnie długoletni dziennikarz „Trybuny Ludu” – odszedł dopiero w 2010 r., w wieku 95 lat.

Za pomoc Guzom Apolonia Przebojewska w 1984 r. otrzymała tytuł Sprawiedliwiej Wśród Narodów Świata. Chociaż, jak wynika ze wspomnień Leona pt. „Targowa 64”, wielu innych nieżydowskich rodaków również ofiarowało im wsparcie, bez którego by nie przetrwali.

Pisząc tekst korzystałem między innymi ze książki Leona Guza pt. „Targowa 64. Dziennik 27.01.1943-11.09.1944”, Warszawa 1990.