Marek Edelman 1 I 1919 – 2 X 2009

W październiku mija 15. rocznica śmierci Marka Edelmana, jednego z dowódców Żydowskiej Organizacji Bojowej. Dla Muzeum Getta Warszawskiego to dobra okazja, aby przypomnieć epizody z życia bohatera, związane ze Szpitalem Bersohnów i Baumanów. Epizody i obrazy, które zostały z Nim na zawsze i do których niejednokrotnie wracał na kartach swoich wspomnień, książek, wywiadów.

Edelman wraz z rodziną przeniósł się do Warszawy w 1919 r. Oboje rodzice byli związani z ruchem socjalistycznym: ojciec, Natan Feliks, należał do socjalistów-rewolucjonistów (tzw. eserowców), matka, Cecylia z domu Percowska, była działaczką Bundu. Utrzymując się samodzielnie po śmierci rodziców, ale ze wsparciem przyjaciół matki, działaczek i działaczy Bundu, Edelman kontynuował edukację, wiosną 1939 r. uzyskując maturę. Nie dziwi, że wychowywany wśród ideowych socjalistów, przez całą młodość działał w dziecięcych i młodzieżowych strukturach Bundu.

Po wybuchu wojny wyjechał z Warszawy, ale wrócił po miesiącu i zatrudnił się jako goniec w  Szpitalu Dziecięcym Bersohnów i Baumanów, w którym niegdyś pracowała jego matka. Mieszkanie, w którym przebywał, w listopadzie 1940 r.  znalazło się w granicach getta. Edelman, pracując jako posłaniec i dostarczając m.in. karty chorobowe czy próbki krwi do innych placówek medycznych, posiadał przepustkę, uprawniającą do opuszczania tzw. dzielnicy żydowskiej. Obserwował tworzenie getta i postępującą w zastraszającym tempie pauperyzację zamkniętych w nim ludzi. Swoje wrażenia spisał później m.in. w wydanej w 1945 r. nakładem Centralnego Komitetu Bundu książce Getto walczy. Udział Bundu w obronie getta warszawskiego. Z tej pionierskiej pracy pochodzi też wzmianka o Szpitalu Bersohnów i Baumanów i innych lecznicach, których personel usiłował walczyć z epidemią tyfusu plamistego:

„Coraz więcej bram domów i mieszkań upstrzonych jest żółtymi ostrzegawczymi kartkami «Fleckfieber!”. Szczególnie masowo chorują nędzarze na „punktach”. Szpitale, zamienione wyłącznie na zakaźne, są pełne. Na jeden oddział przyjmuje się dziennie 150 chorych, którzy leżą później po dwóch – trzech w łózkach i na podłodze. Nad umierającym stoi się ze zniecierpliwieniem, żeby prędzej zwolnił miejsce dla następnego. Lekarze nie mogą nadążyć, nie wystarczają. Ludzie mrą setkami. Cmentarz nie może pomieścić wszystkich. Grabarze nie nadążają grzebać” (s. 13).

W innym miejscu pracy przywołuje bestialstwo Niemców w czasie poprzedzającym pierwszą akcję deportacyjną do obozu zagłady w Treblince. Pisze o trójce dzieci siedzących w rzędzie przed Szpitalem Bersohnów i Baumanów, zabitych jednym strzałem przez przechodzącego ulicą żandarma (Getto walczy, s. 26).

Szpital Bersohnów i Baumanów pojawia się w książce Edelmana jeszcze kilkakrotnie. W sierpniu 1942 r. obszar Szpitala wraz z ulicami Sienną i Śliską został odcięty od obszaru getta warszawskiego i włączony do tzw. aryjskiej części miasta. Placówkę ewakuowano w dwa dni, pacjenci i personel przeszli do filii na Lesznie, a kolejny etap ich wędrówki prowadził na Gęsią, potem – na sąsiadującą z Umschlagplatzem ulicę Stawki 6/8, do budynku dawnej szkoły. Na Umschlagplatzu, miejscu gromadzenia Żydów przed transportem do obozu zagłady w Treblince, zamordowano część małych pacjentów. Edelman pisał, że dla nielicznych istniały możliwości wyjścia z Umschlagplatzu: „Niemcy sami stworzyli te możliwości, przenosząc do jednego z budynków szpitalik dziecięcy z «małego getta» i tworząc w swej złośliwości wobec skazanych na śmierć, małe ambulatorium dla nagłych wypadków (…). Wystarczy więc ubrać kogoś w biały fartuch, a łatwo już wyprowadzić go z ekipą pielęgniarek i lekarzy. Pielęgniarki biorą dzieci na ręce podając je za swoje. Gorzej jest ze starcami. Tych można tylko odesłać na cmentarz lub do szpitala dla dorosłych…” (Getto walczy, s. 36-37).

W innym miejscu pisze o dr Annie Braude-Hellerowej, naczelnym lekarzu Szpitala, która zabiera z rąk ojca dziecko i mimo oporu wartownika wpycha je do szpitala (Getto walczy, s. 37). Edelman wspomina też podawanie przez lekarzy i pielęgniarki morfiny i cyjanku przeznaczonym do transportu dzieciom: „Czyjaś litościwa ręka wlewa po kolei w rozpalone buzie obcych, chorych dzieci wodę z rozpuszczonym cyjankiem. Cyjanek to teraz skarb najdroższy, nie odkupiony. Cyjanek oznacza cichą śmierć, ratuje przed cierpieniem” (Getto walczy, s. 43).

W czasie Wielkiej Akcji Edelman ryzykując życiem wchodził na Umschlagplatz i wyciągał z niego przeznaczonych do transportu działaczy organizacji i członków ich rodzin, potrzebnych w konspiracji. Był świadkiem sprowadzenia 250-280 tys. ludzi na plac i ich deportacji do obozu zagłady w Treblince, gwałtów zadawanych przez ukraińskich strażników młodym Żydówkom, i zabijania na miejscu tych, którzy próbowali stawić najmniejszy choćby opór…

Marek Edelman podczas powstania w getcie warszawskim dowodził bojowcami na terenie tzw. szopu szczotkarzy. Ocalał, ukrywał się m.in. z Teodozją Goliborską, kierowniczką ambulatorium Szpitala Bersohnów i Baumanów. Po wojnie ożenił się z Aliną Margolis, w czasie wojny pielęgniarką, córką ordynator na oddziale gruźliczym Szpitala, Anny Margolis oraz Aleksandra Margolisa także lekarza i działacza społecznego. Marek Edelman został lekarzem-kardiologiem, działał w opozycji demokratycznej, w czasie stanu wojennego był internowany. Po 1989 r. związany m.in. z Unią Wolności, w 1993 r. uczestniczył w konwoju z pomocą humanitarną do Sarajewa. Był członkiem Komitetu Budowy Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Zawsze wierny swym przekonaniom, niejednokrotnie krytykował politykę władz izraelskich wobec Palestyńczyków.

Bibliografia: