Bestie w ludzkich szatach. Kaci getta warszawskiego

Powstanie w getcie warszawskim pacyfikowały głównie oddziały Waffen-SS, Ordnungspolizei i Trawnikimännerzy, czyli wartownicy, głównie pochodzenia ukraińskiego. Wspierali ich żołnierze Wehrmachtu i polscy granatowi policjanci. Ich okrucieństwo i pazerność zdawały się nie mieć granic

Gdy 19 kwietnia 1943 r. w getcie wybuchło powstanie, mieszkańcy kamienicy Muranowska 38 udali się do na wpół ukończonego bunkra. Ciągnął się od podziemi jednej z oficyn w podwórzu do piwnic pod zrujnowanym domem przylegającym do ul. Niskiej. W pięciu pomieszczaniach, przewidzianych pierwotnie dla około setki osób, ostatecznie ukryło się nawet około 250 Żydów. Wegetowali tam w ciemnościach, ciasnocie i zaduchu. Codziennie, z narażeniem życia, zdobywali żywność i gotowali strawę poza schronem.

Po dziesięciu dniach grupa nieszczęśników została wykryta. Najpierw przy zakamuflowanym wejściu do bunkra usłyszano strzał i głosy Niemców. Potem po pomieszczeniu zaczął rozchodzić się słodkawy, duszący gaz. Rozpętało się piekło. Tak opisywał te tragiczne chwile 21-letni Marian Berland, jeden z ukrywających się Żydów:„Wszyscy jak lawina ruszyli w stronę wyjścia. Ale tu największe natężenie gazu. Tędy aż bucha do środka. Ludzie tłoczą się i tratują na śmierć. Kto padnie w tym ścisku, już więcej nie powstanie. […] Charczenie i kaszel duszących się, krzyki, płacz o ratunek. Nic nie widać. Można tylko wyczuć i usłyszeć, co się tu dzieje. Nie wiem, jak długo to trwa, ale wydaje mi się, że wieki. Ludzie ostatnim wysiłkiem pragnął się ratować, choćby o chwilę przedłużyć życie. Szturmują jeszcze kilka razy do wyjścia, ale bezskutecznie. Fale gazu odrzucają ich z powrotem. Powiększa się tylko liczba stratowanych i zaduszonych. Jęki i krzyki o zmiłowanie rozsadzają mury.”

W całym tym śmiertelnym zamieszaniu zimną krew zachował ojciec Berlanda. „Pracując jak szatan” dokopał się do zabitego piwnicznego okna, wychodzącego na ul. Niską. Dzięki jego wysiłkowi po kilku minutach niewyobrażalnie zmęczeni i przerażeni Żydzi kolejno wyszli na światło dziennie, wprost pod lufy karabinów maszynowych żołnierzy Waffen-SS.

Po tym, jak na powierzchnię wyszli mieszkańcy bunkra zdolni poruszać się o własnych siłach, pod ziemię zeszli Niemcy. Strzałami dobili rannych. Esesmani, jak wskazuje relacja Berlanda, byli rozbawieni całą sytuacją:„Oficer się śmieje, zadowolony, dziękuje za dobre wykonanie zadania. Żołnierze z radości klepią jeden drugiego po plecach. Im dłużej patrzą na nas, tym większy śmiech ich ogrania. Wytykają palcami co bardziej cierpiących i trzymają się za boki. Patrzymy na nich zupełnie ogłupiali. Cóż to za ludzie? To jakieś bestie przebrane w ludzkie szaty. […] Czyż na świecie może być miejsce dla takiej gangreny?”.

Kilka minut później Niemcy przystąpili do rabunku. Nakazali Żydom oddać wszystkie precjoza i walutę. Zastraszony tłum posłusznie wypełnił nimi wiadro i hełm. Następnie esesmani, którym humor jeszcze bardziej poprawiły łupy, zrobili sobie z grupą przerażonych i poranionych ludzi zdjęcie, na pamiątkę swojego „sukcesu”. W końcu odprowadzili kolumnę nieszczęśników na pobliski Umschlagplatz. Tam przekazali ich w ręce kolejnej grupy katów – ukraińskich wartowników.

„Bezprzykładna brawura” morderców

Pacyfikacja powstania w getcie warszawskim była bez wątpienia jednym z najbardziej barbarzyńskich aktów II wojny światowej. W kontekście tej tragedii najczęściej, i słusznie, opisywane są losy ofiar i powstańców. Trzeba jednak również pamiętać, kim byli sprawcy tej zbrodni, owe „bestie w ludzkich szatach”, wykonujące bez zmrużenia okiem ludobójczy plan Adolfa Hitlera. Zacznijmy od głównodowodzących.

Pierwszym dowódcą, odpowiedzialnym za operację likwidacji getta, był 46-letni wówczas płk Ferdinand von Sammeren-Frankenegg. Pochodził z Górnej Austrii, czyli z nazistowskiego matecznika. Z wykształcenia, jak wielu czołowych zbrodniarzy z SS, był doktorem prawa. Sam w „czarnym zakonie” Heinricha Himmlera znajdował się do 1932 r. W lipcu 1942 r. został szefem SS i policji w Warszawie. Współodpowiadał za przeprowadzenie „wielkiej akcji” latem 1942 r., podczas której co najmniej 254 tys. mieszkańców getta wywieziono do obozu zagłady w Treblince. Gdy rankiem 19 kwietnia 1943 r. ponownie wysłał swoich ludzi, by ostatecznie zlikwidowali dzielnicę żydowską, liczył, że operacja potoczy się równie gładko. Srogo się pomylił. Obie niemieckie kolumny, po wkroczeniu za mur, zostały obrzucone koktajlami Mołotowa i ostrzelane przez powstańców z Żydowskiej Organizacji Bojowej i Żydowskiego Związku Wojskowego. Po krótkim starciu siły niemieckie wycofały się ze stratami.Porażka w potyczce z Żydami wywołała szok w kierownictwie SS. Friedrich Krüger, dowódca SS i Policji w Generalnym Gubernatorstwie, określił ją jako „plamę na honorze” formacji. Von Sammeren-Frankenegga nazwał „doktorem-idiotą” i domagał się jego uwięzienia. Ostatecznie Austriak został w trybie pilnym zastąpiony na stanowisku przez 47-letniego wówczas SS-Brigadeführera Jürgena Stroopa.Mroczna postać oprawcy getta została utrwalona w książce „Rozmowy z katem” Kazimierza Moczarskiego. Stroop pochodził z Westfalii. W SS i NSDAP działał od początku lat 30. XX w. W czasie II wojny światowej kolejno służył na terenie włączonej do Rzeszy Wielkopolski, walczył na froncie w dywizji pancernej SS-Totenkopf na froncie wschodnim, a także dowodził strukturami SS i policji w okupowanej Rosji i Ukrainie.Gdy po południu 19 kwietnia Stroop przejął dowództwo w Warszawie, od razu zmienił taktykę oddziałów pacyfikacyjnych. Niemcy zaczęli przeczesywać getto w mniejszych grupach, wspierani ogniem artylerii polowej i przeciwlotniczej, a także używając samochodów pancernych i czołgów. Po kilku dniach, dokładnie 23 kwietnia zdecydował, że najlepszą metodą walki z powstańcami będzie po prostu stopniowe – kwartał za kwartałem – równanie dzielnicy z ziemią. Tak ujął to Stroop w swoim raporcie: „Stawiany przez Żydów i bandytów opór mógł zostać złamany tylko przez energiczną i niezmordowaną, trwającą dzień i noc akcję bojową oddziałów szturmowych. […] Dlatego też zdecydowałem się teraz na całkowite zniszczenie żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej przez spalenie wszystkich bloków mieszkalnych, łącznie z blokami przy zakładach zbrojeniowych. Systematycznie opróżniano jeden zakład po drugim i niezwłocznie podpalano. Wtedy Żydzi prawie zawsze wychodzili ze swych kryjówek i bunkrów.”Trudno ocenić, jakie siły Niemcy codziennie rzucali do tej zbrodniczej operacji. Stroop twierdził precyzyjnie, że średnio dysponował 2090 żołnierzami i oficerami. Z kolei Armia Krajowa oceniała wielkość jego zgrupowania na około 5 tys. Nad kilkuset uzbrojonymi niemal wyłącznie w pistolety żydowskimi powstańcami mieli więc przygniatającą dominację liczebną i ogniową. Szmuel Krakowski szacował, że sama liczba posiadanych przez żołnierzy Hitlera karabinów i broni maszynowej dawała im przewagę nad arsenałem broni krótkiej ŻOB i ŻZW co najmniej 27 do 1. Powiększał ją dodatkowo fakt, że okupanci mieli niewyczerpane zapasy amunicji, a Żydzi jedynie 10-15 nabojów na pistolet.

Opętany nazistowską ideologią Stroop zdawał się nie dostrzegać, że prowadzi kampanię wymierzoną w bezbronnych cywilów. Pisał o pacyfikacji jak o heroicznej bitwie. Saperów chwalił za „niezmordowany i ofiarny wysiłek” przy wysadzaniu domów. Oddziały Ordnungspolizei, które głównie „polowały” na przestraszonych Żydów poukrywanych w bunkrach, za „bezprzykładną brawurę”. Ale jednostek, które zhańbiły się udziałem w tej zbrodniczej operacji, było więcej. Oto ich pobieżny przegląd.

Oddziały SS i Wehrmachtu

Trzon zgrupowania pacyfikacyjnego stanowiły siły Waffen-SS, czyli podległych Himmlerowi formacji przeznaczonych do walki na froncie. Byli to głównie młodzi rekruci, często dopiero 19-letni, z batalionów szkoleniowych grenadierów pancernych i kawalerii. Przeciętnie 821 żołnierzy i oficerów z tych jednostek brało codziennie udział w operacji w getcie. Mogli więc stanowić nawet ponad połowę całości sił niemieckich zaangażowanych w tłumienie powstania.

W oddziałach tych służył między innymi 19-letni SS-Sturmmann Erwin Maletz. Gdy rok później trafił do brytyjskiej niewoli, nie wypierał się udziału w rozstrzeliwaniach warszawskich Żydów. Zeznał, zapewne próbując częściowo zrzucić z siebie odpowiedzialność, że jeden z podoficerów, Unterscharführer Warth, „zmuszał” jego oddział do uczestnictwa w masowych egzekucjach. Przyznał też, że niektórych jego kolegów nie trzeba był zachęcać do zabijania. Na przykład Strummann Erlach znajdował w tym przyjemność, mówiąc przy tym „im więcej (Żydów zabije – red.), tym lepiej”.

W tych zbrodniach sekundowało im przeciętnie 228 żandarmów i sześciu oficerów z niesławnego 22. Pułku Ordnungspolizei (Polizei-Regiment Warschau), podległego płk Rudolfowi .

W akcji pacyfikacyjnej uczestniczyli również saperzy i artylerzyści z Wehrmachtu (przeciętnie 56 i trzech oficerów). To oni ostrzeliwali i wysadzali budynki getta.

Trawnikimänner

Wielokrotnie w toku akcji „Reinhardt” – między innymi podczas likwidacji getta w Radomiu czy w Częstochowie – siły niemieckie były wspierane przez pododdziały tzw. Trawnikimänner. Była to kolaboracyjna jednostka wartownicza SS, sformowana w 1941 r. z sowieckich jeńców wojennych, głównie pochodzenia ukraińskiego. Najpierw szkolono ich w obozie SS w podlubelskich Trawnikach (stąd wzięła się ich nieformalna nazwa), a potem wysyłano do służby w obiektach nazistowskiego archipelagu zbrodni. Służyli między innymi w załogach obozów zagłady w Bełżcu, Sobiborze i Treblince.

W kwietniu i maju 1943 r. pod komendą Stroopa każdego dnia znajdowało się 335 wartowników wyszkolonych w Trawnikach, dowodzonych przezTo właśnie oni 29 kwietnia przejęli od esesmanów grupę Żydów z bunkra na Muranowskiej 38, w której znajdował się Marian Berland. Zamknęli pojmanych, razem z setkami innych nieszczęśników, na parę dni w budynku szkoły przy Umschglplatz. „Ukraińcy”, jak nazywali ich Żydzi, prześcigali się w dręczeniu swoich ofiar. Odmawiali im dostępu do wody. Bili, w pijackim amoku, często na śmierć. Gwałcili kobiety. Dręczyli i rozstrzeliwali osoby, które im „podpadły”. Gros swojej aktywności koncentrowali na grabieży. Na przykład pod groźbą śmierci wymuszali okupy od całych grup więźniów. Wymuszali też niebotyczne łapówki za niewielkie nawet ilości wody, której specjalnie pozbawiano Żydów.

Po paru koszmarnych dniach w takich warunkach „Ukraińcy”, bijąc bez litości pałkami po głowach, zagonili Żydów, w tym grupę Berlanda do pociągu, który pojechał do Treblinki.

Granatowi policjanci      

Niestety w pacyfikacji powstania w getcie niechlubną rolę odegrali również polscy granatowi policjanci. Każdego dnia w operacji brało 360 funkcjonariuszy ze wszystkich warszawskich komisariatów. Ich głównym zadaniem było obstawianie z zewnątrz muru getta i zatrzymywanie uciekających Żydów. Według relacji, przytaczanych chociażby przez prof. Jana Grabowskiego, wielu wykorzystywało desperację zbiegłych Żydów, próbując wymusić od nich pieniądze czy wartościowe przedmioty. Zdarzało się, że dopuszczali się również zbrodni na terenie getta. Leon Najberg wspominał, że to właśnie granatowi policjanci, działając razem z Niemcami, rozstrzelali na podwórzu kamienicy przy Wałowej 4 kilku jego znajomych.

Zbrodnia i kara                 

Z raportu Stroopa wynika, że w co najmniej 631 zidentyfikowanych bunkrach na terenie dzielnicy znajdowało się około 56 tys. Żydów. Z nich 7 tys. zamordowano na miejscu, a kolejne niemal 7 tys. wysłano do Treblinki. Resztę (około 36 tys.) wywieziono do różnych obozów koncentracyjnych. Dzielnica żydowska została zamieniona w pasmo upiornych wypalonych ruin.W toku operacji, według danych niemieckich, 17 żołnierzy z oddziałów pacyfikacyjnych miało zginąć, a 93 odnieść rany. Są to najpewniej dane mocno zaniżone – esesmani nie mogli się przyznać, że wykrwawili się w boju z „podludźmi”.            Trudno ocenić, ilu katów getta trafiło przed oblicze sprawiedliwości po wojnie. Z pewnością nie był to znaczny procent, zwłaszcza na niższych szczeblach. Ważne, że odpowiedzialność poniósł Jürgen Stroop. Dostał się w ręce Amerykanów w maju 1945 r. i został przekazany Polsce dwa lata później. Za zbrodnie wojenne skazano go na karę śmierci. Został powieszony w więzieniu mokotowskim w marcu 1952 r.  

Bibliografia:

  1. Berland, „Dni długie jak wieki. Świadectwo z ukrycia od powstania w getcie warszawskim”, Warszawa 2023
  2. Grabowski, „Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w Zagładzie Żydów”, Wołowiec 2020
  3. Engelking, J. Leociak, „Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście”, Warszawa 2013
  4. Black, „Prosty żołnierz Akcji Reinhardt. Oddziały z Trawnik i eksterminacja polskich Żydów” w: D. Libionka (red.) – „Akcja Reinhardt. Zagłada Żydów w Generalnym Gubernatorstwie”, Warszawa 2004
  5. W. Blood, „Siepacze Hitlera.Oddziały specjalne SS do zwalczania partyzantki”, Warszawa 2008
  6. Krakowski, „Stosunek sił w powstaniu w getcie warszawskim” w: „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego/Kwartalnik Historii Żydów. Wybór artykułów z lat 1950-2017”, Warszawa 2017
  7. Stroop, „Żydowska dzielnica mieszkaniowa w Warszawie już nie istnieje!”, Warszawa 2009
  8. Moczarski, „Rozmowy z katem”, Warszawa 1992
  9. Najberg, „Ostatni powstańcy getta”, Warszawa 1993