Agonia w „egzotycznym” piekle. Greccy Żydzi w KL Warschau
Greccy Żydzi trafili do KL Warschau wprost z obozu KL Auschwitz, gdzie potracili bliskich, często całe rodziny. Był to dla nich kolejny krąg „egzotycznego” piekła. Pracowali w przenikliwym zimnie, pośród upiornych ruin getta, pod nadzorem sadystów z SS. Tych, których nie zabił głód, zabił tyfus lub niemieckie kule. Oto historia ich zapomnianego męczeństwa.
Od pierwszych godzin powstania warszawskiego żołnierze Armii Krajowej atakowali teren KL Warschau. „Gęsiówka”, jak nazywano lager, znajdowała się w zachodniej części morza ruin, jakie pozostały po warszawskim getcie. Jej kompleks ciągnął się wzdłuż ulicy Gęsiej – od ulicy Zamenhofa aż po Okopową. Na terenie obozu – odgrodzonym drutem kolczastym i zasiekami, a fragmentami także murem – stało między innymi 21 baraków dla więźniów, a także dziesięć wież strażniczych i kilka bunkrów. Dzięki nim Niemcy mogli przez pierwszych kilka dni powstania skutecznie odpierać natarcia powstańców, zadając im poważne straty.

Gęsiówka | Domena publiczna
Jednak polscy żołnierze nie odpuszczali. Dowódcy wiedzieli, że muszą zająć ten strategiczny bastion, by utrzymać inicjatywę w walce. Przy okazji zamierzali uwolnić setki żydowskich więźniów, których Niemcy mogli w każdej chwili unicestwić. I tak po południu 5 sierpnia powstańcy z Batalionu „Zośka” ruszyli do szturmu.
Atak prowadził por. Wacław Micuta, dowodzący zdobycznym czołgiem typu Pantera. Pojazd skręcił z Okopowej w Gęsią, a następnie wjechał na teren obozu na wysokości ul. Smoczej. Zmiótł dwie barykady, ostrzelał wieże strażnicze, sforsował bramę obozu. Tuż za nim wdarli się żołnierze plutonów „Alek” i „Felek”.
Niemców totalnie zaskoczono – myśleli, że w czołgu znajdują się ich towarzysze broni. A gdy zorientowali się w sytuacji na skuteczną obronę było już późno. Puścili parę serii w pancerz „Pantery” i zaczęli się wycofywać. Powstańcom nie dane było rzucić się od razu w pogoń za wrogiem.
„Drzwi baraków rozwarły się pod naporem (więźniów – red.), a całe przedpole zaroiło się od pasiastych postaci, biegnących w naszą stronę z niebywałym krzykiem i wymachiwaniem rąk. Oddzielono nas tym samym, jakby żywym murem, od uciekających Niemców” – wspominał kpt. Ryszard Białous, dowódca „Zośki”.
„Radość z uwolnienia promieniała ze wszystkich twarzy. Była ona na pewno większa od naszej, zmąconej faktem, że przez chwilę byliśmy bezradni wobec nieprzyjaciela. Kaemy nasze musiały zamilknąć, co Niemcy wykorzystali, uciekając długimi susami w kierunku Starego Miasta” – dodał.
Wśród 348 uwolnionych więźniów ponad połowa pochodziła z Węgier. Jednak uwagę Polaków znacznie bardziej przykuwała kilkudziesięcioosobowa grupa Żydów, którzy także posługiwali się zupełnie niezrozumiałym dla nich językiem. Pochodzili z Grecji, głównie z Salonik. Przebywali w KL Warschau najdłużej. Przeszli przez piekło.
Porwani z „Matki Izraela” do Auschwitz
Położone w północno-wschodniej Grecji Saloniki od XVI w. do początków XX w. były jednym z największych miast w Europie, gdzie Żydzi stanowili większość mieszkańców. Tłumnie osiedlili się tam po tym, jak wypędzono ich z Hiszpanii w 1492 r. Miasto na stulecia stało się głównym ośrodkiem kultury sefardyjskiej. Z tego względu nazywano je nawet „Matką Izraela”. Przed wybuchem II wojny światowej mieszkało tu około 50 tys. Żydów.
W kwietniu 1941 r. Saloniki zostały zajęte przez wojska niemieckie. Okupant od razu przystąpił do prześladowania lokalnej społeczności żydowskiej. Zaczęto od bicia, prac przymusowych, masowych kradzieży, wymuszeń i wywłaszczeń. Potem, w początkach 1943 r., zamknięto ich, na krótko, w dwóch gettach na terenie miasta. A koniec końców, pomiędzy marcem a sierpniem 1943 r., przeszło 45 tys. wywieziono do KL Auschwitz.
W drodze saloniccy Żydzi niesłychanie cierpieli. Byli stłoczeni po sto osób w bydlęcych wagonach przez aż 8-9 dni jazdy. Męczyło ich pragnienie – Niemcy nie dawali im wody. Finał ich upiornej podróży następował na rampie w Auschwitz II Birkenau, gdzie esesmani wyciągali ich na zewnątrz bijąc na oślep, przy akompaniamencie krzyków i strzałów.
Tak moment przybycia do obozu opisywał 27-letni fryzjer Zako Poliker, któremu towarzyszyła ciężarna żona Sylia i syn Mordechaj:
„Maleńki (…) był cały czas na moich rękach omdlały, na wpół martwy. W jednej z tych okropnych chwil, nie wiem kiedy i jak – gdy oszalały z grozy tłum napierał potężnym prądem ku wyjściu – dziecko wysunęło mi się z objęć! Ogromna fala ludzka, tratując pod sobą wszystko, zalała mnie, rodzinę moją – nasze niemowlę – wszystko, wszystko! Więcej nie pojmowałem niczego (…). Bez przerwy tylko brzmiał mi w uszach okropny wrzask Niemców (…). W jednej chwili przepadło wszystko – Sylia i dziecko – a może i ja sam?”
Większość Żydów z Salonik od razu kierowano do komór gazowych. Zako należał do tych, których oszczędzono. Pół roku później, na jesieni 1943 r., wraz z grupą kilkuset rodaków znów trafił do pociągu. Wywieziono ich do Warszawy.
Gehenna na Gęsiówce
Kilka tygodni po upadku powstania, w lipcu 1943 r., Niemcy zaczęli wdrażać w życie rozkaz Reichsführera-SS Heinricha Himmlera, dotyczący zagospodarowania terenów byłego getta warszawskiego. Zgodnie z nim wszelkie znajdujące się tam budynki miały zostać wyburzone. A na oczyszczonym terenie miał powstać 180-hektarowy park. Pierwotnie zakładano, że cała operacja zakończy się 1 sierpnia 1944 r.
Realizację projektu powierzono czterem niemieckim firmom. Prace na miejscu prowadzili żydowscy więźniowie, ściągnięci z obozu w Auschwitz, wspierani przez około setkę polskich robotników. Tych pierwszych specjalnie wyselekcjonowano. Wybierano głównie obcokrajowców, którzy nie znali języka polskiego, by jak najbardziej utrudnić im kontakty z otoczeniem. I tak latem i jesienią 1943 r. przetransportowano do Warszawy około 3700 głównie młodych Żydów z Belgii, Francji, Niemiec, Austrii i przede wszystkim z Grecji.
Saloniczanie trafili do Warszawy w kilku rzutach. Pierwsza grupa, licząca przeszło 500 osób, przybyła 31 sierpnia. Kolejna, około dwustuosobowa, dojechała pod koniec października. A trzecia, najliczniejsza, w listopadzie. Było w niej około 850 greckich więźniów.
Żydzi zostali umieszczeni w KL Warschau – dopiero co utworzonym obozie koncentracyjnym, zbudowanym, jak opisano powyżej, na placach przylegających do kompleksu dawnego wojskowego więzienia śledczego przy Gęsiej 22. Dołączyli do 300 niemieckich kryminalistów sprowadzonych wcześniej z obozu w Mauthausen. Ich zadaniem była pomoc esesmanom w nadzorowaniu reszty osadzonych jako kapo, blockälteste (pol. starsi bloku) i brygadziści.
Nowy obóz przerażał Greków. Był położony wokół ponurych ruin, z których unosiły się trupie wyziewy. A do tego warunki w nim były niezwykłe surowe. Pierwsze drewniane baraki, jak relacjonował jeden z nich Abraham Mosse, musieli postawić sami. Budynki były przeludnione i brudne, co sprzyjało rozprzestrzenianiu się wszy, a wraz z nimi infekcji.
Z relacji wynika, że greckim Żydom, przyzwyczajonym do łagodnego śródziemnomorskiego klimatu, szczególnie dawały się we znaki niskie temperatury panujące w Polsce jesienią i zimą. Dokuczały im one tym mocniej, że większość dnia przebywali na powietrzu, ubrani jedynie w pasiaki i drewniane chodaki. Znakomita większość więźniów pracowała bowiem przy rozbiórce domów w zrujnowanym getcie. Bez żadnych roboczych rękawic – wyposażeni jedynie w łopaty i kilofy – oczyszczali cegły, które przekazywali polskim robotnikom. Ci wywozili je na „aryjską” stronę. Co i rusz natrafiali na ciała zabitych w powstaniu w getcie. Wlekli je na teren obozu – tam były palone.
Jak we wszystkich kacetach, tak w KL Warschau, racje były głodowe. „Raz dziennie trochę wodnistej zupy w południe, kawałek chleba z porcją margaryny wielkości kostki cukru wieczorem” – wspominał Poliker. Dlatego też więźniowie kombinowali jak mogli, by uzupełnić swoją dietę. Wszelkie wartościowe przedmioty znalezione w ruinach, lub nawet przy ciałach zabitych w bunkrach, wymieniali na żywność – chleb, cukier, boczek lub kiełbasę – u polskich robotników. Proceder ten był zakazany i musiał odbywać się niezwykle dyskretnie. W przypadku wykrycia przez niemieckiego strażnika obu stronom transakcji groziła śmierć.
Zresztą, jak w każdym lagrze, Żydzi nie musieli popełniać „wykroczeń”, by narazić się esesmanom. Nie brakowało wśród nich brutali i zwyrodnialców, jak na przykład pierwszy komendant obozu, 45-letni Westfalczyk Wilhelm Göcke. Bardzo uważnie lustrował on uzębienie Żydów. Gdy tylko zauważył u któregoś z nich znaczną ilość złotych zębów, to, wraz z zaufanym przybocznym, odprowadzali nieszczęśnika „na spacer” w ruiny. Tam zabijali ofiarę i wyrywali cenny kruszec z jeszcze ciepłego ciała. Następnie ogłaszali, że „musieli strzelać”, ponieważ „więzień próbował zbiec”.
Epidemia tyfusu w KL Warschau
Jednak największym zabójcą więźniów KL Warschau była epidemia tyfusu. Wybuchła w styczniu 1944 r. i ciągnęła się aż do marca. Ludzie codziennie marli dziesiątkami. „Kierownictwo obozu zachowywało się obojętnie, nie było najmniejszej opieki nad chorymi. Wręcz przeciwnie. Jeśli jakiś nieszczęsny pacjent miał złote zęby, zabijano go prędzej niż innych” – wspominał Jacques Otidett, jeden z salonickich Żydów.
Tyfus zabrał Zako Polikerowi ostatniego bliskiego. Jehuda – jego brat, który przetrwał razem z nim wszystkie piekielne miesiące w okupowanej Polsce – zmarł, gdy on pracował w ruinach getta. „Kiedy wróciłem (…) powiedzieli mi współwięźniowie, że wyrzucono Jehudę przez okno na stos trupów. Śnieg sypał i pokrywał ten olbrzymi stos!” – wspomniał po latach.
Epidemia zabiła ogółem aż około dwóch trzecich więźniów KL Warschau. Dlatego też Niemcy postanowili uzupełnić straty w sile roboczej. W kwietniu i czerwcu ściągnęli kilka transportów Żydów, liczących łącznie około 3 tys. osób. Zdecydowanie dominowali wśród nich Węgrzy i to oni stali się najliczniejszą grupą narodowościową w obozie.

Więźniowie Gęsiówki, wyzwolenie 1944 r. | Yad Vashem
Tragedia Saula Senora
Jednym z nielicznych szczęśliwców, którym udało się przetrwać atak tyfusu, był 18-letni Isaac Senor. Młodzieniec wrócił do sił tylko i wyłącznie dzięki ofiarnej pomocy swojego zaradnego starszego brata, 29-letniego Saula.
Była to postać nietuzinkowa. Prawnik, poliglota, dyrektor jednego z banków w Salonikach. W KL Warschau należał do przywódców społeczności greckich więźniów. Jak też zgodnie wskazują wspomnienia ocalałych – żyli oni w swoim gronie i mocno wspierali się nawzajem.
Saul pracował w komandzie, które nosiło, oczywiście pod eskortą esesmanów, ubrania z obozu do pralni Wintera przy Lesznie 85. Tam na „aryjskich papierach” pracowała 20-letnia Ester Orył, Żydówka z Serocka. Młoda kobieta – według niektórych relacji z miłości – postanowiła pomóc Grekowi w ucieczce. Nie jest jasne, jaki był plan ucieczki. Zako Poliker pisał, że Senor przebrał się w pralni w cywilne ubranie. W przebraniu zamierzał opuścić jej teren, ale został zauważony przez esesmana. Najpierw doszło do szamotaniny. Żyd miał powalić Niemca ciosem na podłogę i rzucić się do ucieczki. Jednak strażnik doszedł do siebie i go postrzelił.
Ranny Saul został zabrany do obozowego lazaretu. Po paru tygodniach doszedł do siebie. Komendant obozu postanowił go przykładnie ukarać. W południe 18 czerwca Senor został powieszony na oczach zebranych więźniów „Gęsiówki”. Wszyscy obecni wtedy na placu Grecy zapamiętali ten tragiczny moment. Jak też i fakt, że zemdlał wówczas jeden z więźniów. Isaac, młodszy brat zamordowanego, nie wytrzymał nerwowo tego koszmaru.
Ewakuacja i powstanie warszawskie
W lipcu 1944 r. wojska sowieckie zbliżały się do Warszawy. 27 lipca Niemcy postanowili ewakuować obóz. Działali okrutnie. Najpierw rozstrzelali przeszło 400 chorych i słabych więźniów. Przeważającą część reszty, w tym Zako Polikera, pognali pieszo do stacji Żychlin, około 100 km od Warszawy. Tam załadowano ich do pociągów i wywieziono do obozu koncentracyjnego KL Dachau. Wielu nie przeżyło tej podróży – zmarło z wycieńczenia i od niemieckich kul. Według szacunków badacza zagłady greckich Żydów Stevena Bowmana, około dwustu osiemdziesięciu przetrwało tę gehennę.
W grupie więźniów KL Warschau, wyzwolonych przez powstańców 5 sierpnia, znalazło się, według Bowmana, czterdziestu jeden Żydów z Salonik. Znaczna część z nich zasiliła szeregi walczących. W większości zostali wcieleni do służb pomocniczych, np. pomagali budować umocnienia. Inni dostali do ręki broń, jak wspomniany Jacques Otidett i grupa kilku jego kolegów. Ich powstańczy szlak wiódł z Woli do Starego Miasta, a potem, kanałami, do Śródmieścia. Kapitulacji powstania doczekało co najmniej kilkunastu Greków. Reszta zginęła.

Wyzwolenie Gęsiówki 1944 r. | IPN
Bibliografia:
- Stefania Zezza, „We are a strict, iron group. From Salonika to Warsaw via Auschwitz” [w:] „Sephardic Horizons”, Issue 3-4, Vol. 10, 2020.
- Steven Bowman, „The Agony of Greek Jews”, Palo Alto 2009.
- Relacja Jacques Otidett – Archiwum ŻIH, sygn. 301/2033
- Relacja Zako Polikera – Archiwum ŻIH, sygn. 301/7019
- Relacja Edwardy Orylo-Glaser (Cesia Glaser) – Archiwum ŻiH, Sygn. 301/2782
- Edward Kossoy – „The Gesiowka Story – A little known page of Jewish History Fighting”, Yad Vashem Studies, nr 32, 2004
- „Karta”, nr 99, 2019.
- Bogusław Kopka, „Konzentrationslager Warschau. Historia i następstwa”, Warszawa 2007.
- Relacje greckich Żydów, w tym Isaaca Senora i Abrahama Mosse, z USC Shoah Foundation Institute for Visual History and Education (dostępne na Youtube – https://www.youtube.com/watch?v=OLPeeE_LB2Q).