18 miesięcy w Sobiborze. Gehenna i triumf Dowa Freiberga

Berek (Dow) przeżył II wojnę światową jako jedyny z sześcioosobowej rodziny Freibergów. Widział ludzi konających z głodu w getcie warszawskim. Przez półtora roku, dzień w dzień, oglądał tysiące Żydów pędzonych na śmierć w obozie zagłady w Sobiborze. Wreszcie, z grupą przyjaciół, wszelkimi środkami walczył o przetrwanie w nieprzyjaznych lasach i wsiach Lubelszczyzny. Wymknął się niemieckim zbrodniarzom, ale po tych przeżyciach stracił wiarę w żydowskiego boga.        

„Głód dokuczał nam mocniej z każdym dniem. Każdy przedmiot, który był coś wart, został sprzedany i teraz matka nie mogła nam nawet kupić chleba. Chodziliśmy ciągle głodni” – wspomniał Berek Freiberg wczesną jesień 1941 r. Niski i wychudzony chłopiec miał wtedy 14 lat. Od półtora roku mieszkał z matką, a także rodzeństwem (najpierw trojgiem, później dwojgiem) i dziadkami, na drugim piętrze kamienicy przy ul. Przebieg 1, tuż przy północnej granicy getta warszawskiego.

Zdjęcie portretowe Dowa Freiberga

Dow Freiberg | Ghetto Fighters’ House

Rodzina radziła sobie jak mogła w tych dramatycznych warunkach. Najpierw wyprzedawali rodzinne precjoza i ruchomości. Potem skręcali i sprzedawali papierosy, a nawet prowadzili przez chwilę domowy młyn. Jednak galopujące ceny żywności w getcie sprawiły, że po miesiącach względnie spokojnego bytowania, głód stał się także i ich codziennością. Dlatego też Rywka Freiberg, matka Berka, musiała podjąć radykalne kroki – zmniejszyć gospodarstwo domowe, by zwiększyć szanse przeżycia rodziny.

Najpierw, w lipcu 1941 r., wysłała starszego syna, 16-letniego Motla, do Turobina na Lubelszczyźnie. Mieszkała tam rodzina jej męża, która obiecała się nim zaopiekować. W sztetlu nie wygrodzono getta, dlatego też łatwiej było zorganizować żywność. Poza tym, w znacznym stopniu, omijał go niemiecki terror.

Motel bezpiecznie dotarł na miejsce i zaaklimatyzował się. Dlatego też kilka miesięcy później Rywka postanowiła wysłać jego śladem również Berka. Chłopiec – mocno przywiązany do rodzeństwa, dziadków i matki – niechętnie podporządkował się poleceniu. „W mojej matce było coś takiego, że nie mogłem zanegować jej decyzji, jakby mnie zahipnotyzowała” – wspominał po latach w książce „To survive Sobibor”.

Pewnego  wieczora, gdzieś na przełomie 1941 i 1942 r., zaopatrzony jedynie w węzełek z ubraniami, Berek opuścił z matką mieszkanie na ul. Przebieg 1. Przeszli do szmuglerskiej meliny, gdzieś przy zachodniej granicy getta. Tam musiał rozstać się z rodzicielką – wszystko wydarzyło się pośpiechu i bez słowa – ponieważ nadarzyła się okazja, by bezpiecznie przerzucić go przez dziurę w murze.

– Powodzenia – rzucił przemytnik na odchodne. Berek znalazł się po „aryjskiej” stronie. Tu opiekę nad nim przejął przekupiony tzw. granatowy policjant, który miał dyskretnie eskortować go w kierunku dworca głównego.

„Stał obok mnie. Bez słowa szybko zmierzył mnie wzrokiem, po czym zaczął iść. Szedłem za nim. Ulice były ciemne i puste. Szedłem jakbym był ślepy, nie do końca wiedząc, gdzie idę” – opisywał te chwile Freiberg. Nie wiedział, że bliskich, których ledwo co pożegnał, nie zobaczy już nigdy więcej.

Śmierć ojca

Berek wychowywał się najpierw w Warszawie, w której przyszedł na świat w 1927 r., a od połowy lat trzydziestych w Łodzi. Tam właśnie jego ojciec, Mosze, prowadził dobrze prosperujący zakład, produkujący m.in. swetry. Matka z kolei, jak na konserwatywny żydowski dom przystało, zajmowała się domem i czwórką dzieci. Oprócz wspomnianych dwóch synów miała pod opieką jeszcze córkę Dworę, najstarszą z rodzeństwa, i syna Jankiela, chłopca urodzonego w 1932 r.

W tamtym czasie Freibergowie zajmowali obszerne mieszkanie w centrum Łodzi. Żyli wygodnie, w rytmie wyznaczanym przez cotygodniowe szabaty i inne święta religijne. Ten ustabilizowany i przewidywalny porządek funkcjonowania został bezpowrotnie przerwany przez wybuch II wojny światowej. Gdy w 1939 r. rozpoczęła się wojna i niemiecka okupacja, tragedie zaczęły spadać na nich jedna po drugiej. I to od samego początku.

Najpierw, w pierwszych dniach września Mosze Freiberg, weteran I wojny światowej, wyruszył na wschód jedynie ze starszym synem Motlem. Nie dane im było dotrzeć nawet do Warszawy. Po paru dniach wędrówki zostali pojmani przez Niemców w Pruszkowie. Pierwszego rozstrzelano z grupą innych Żydów w polu. Drugi z kolei miał zostać wywieziony do Niemiec.

Jak wspominał Berek Freiberg, Motel wrócił do Łodzi po dwóch miesiącach. Potwierdził bliskim pogłoski o śmierci głowy rodziny. Tymczasem okupanci wymusili na pogrążonej w żałobie familii kolejne dramatyczne decyzje.

W lutym 1940 r. zaczęto w Łodzi tworzyć getto. Kwestią czasu było, kiedy Berek z rodziną, mieszkający poza terenem getta, zostaną brutalnie przesiedleni, a ich dotychczasowe mieszkanie zajmie jakiś volksdeutsch. Dlatego też matka zdecydowała się sprzedać wszystko, co się da – meble, zastawę, sprzęty domowe – i przenieść się do Warszawy, skąd pochodziła.  Tam też co prawda krążyły już pogłoski o tworzeniu getta, ale w tamtym czasie jeszcze nic konkretnego nie było w tej sprawie wiadomo.

Rywka Freiberg wynajęła wóz konny, którym wraz z dziećmi i dobytkiem przemieściła się do rodzinnego miasta. „Byłem nieszczęśliwy, (w Łodzi – red.) czułem się przytłoczony. Miałem nadzieję (…), że w Warszawie nasz los się poprawi” – wspominał po latach Berek.

W getcie warszawskim i Turobinie                      

W marcu 1940 r. Freibergowie zamieszkali z dziadkami Hurwitzami w mieszkaniu na drugim piętrze potężnej kamienicy przy ul. Przebieg 1, niedaleko Placu Muranowskiego.

Początkowo faktycznie powodziło im się nieźle. Rywka Freiberg przywiozła z Łodzi sporo pieniędzy. Codziennie na stole pojawiały się trzy posiłki – w menu nie brakowało ani mięsa, ani jajek. Poza tym Berek cieszył się obecnością dziadka, który niejako zastąpił mu ojca. Pod jego okiem studiował Torę. Chodził z nim do tajnego domu modlitwy zorganizowanego w mieszkaniu kamienicy przy ul. Bonifraterskiej 31. Wspomniał, że w dwóch pokojach modliła się nieraz nawet setka osób.

Warszawa, Bonifraterska

Warszawa, Bonifraterska, Zarząd Miejski, Wydział Planowania Miasta | Archiwum Państwowe w Warszawie

Jednak jesienią 1940 r. sytuacja rodziny zaczęła się pogarszać. Pod oknami ich domu wyrósł mur getta. Na ulicach narastał niemiecki terror, a rosnące gwałtownie ceny żywności sprawiły, że oszczędności Freibergów niemal zupełnie stopniały. Tak jak w przypadku większości mieszkańców tzw. dzielnicy zamkniętej, także i im w oczy zajrzało widmo głodu.

W związku z dramatyczną sytuacją, jak wspomniano na wstępie, Rywka Freiberg zdecydowała się wysłać do rodziny męża w Turobinie  kolejno swoich dwóch synów. Najpierw, w lecie 1941 r., wyjechał Motel. Następnie, na przełomie 1941/42, jego śladem ruszył Berek.

Przez pierwsze miesiące – po ciężkich warunkach getta warszawskiego – Turobin wydawał się Berkowi niemal idylliczną krainą, w której życie biegło jakby wokół nie toczyła się wojna. Niemcy pojawiali się tam sporadycznie. U wujostwa, z którymi mieszkał, nie brakowało żywności. Nie było też wydzielonej dzielnicy żydowskiej, więc mógł z bratem spacerować wśród pobliskich pól i sadów.

Sklep z butami Bata w Turobinie

Sklep z butami Bata w Turobinie | zbiory Gminnej Biblioteki Publicznej w Turobinie

Jednak na początku 1942 r. w Turobinie także zaczął narastać niepokój. Najpierw okupanci zwieźli do miasteczka Żydów z okolicznych wiosek, zwiększając tym samym ich populację do około 4-5 tys. (przed wojną żyło ich tam ok. 1400). Z czasem pojawiły się pogłoski o masowych mordach Żydów w obozie zagłady w Bełżcu. Wreszcie, w ostatnich dniach kwietnia w Turobinie zjawili się niemieccy żołnierze, którzy brutalnie wymordowali przeszło setkę Żydów. Berek obserwował tę zbrodnię ukryty na strychu domu wujostwa.

Jak się niebawem okazało, ów mord był jedynie wstępem do pandemonium jakie rozpętało się w miasteczku 10 maja. Wtedy to Niemcy, przy pomocy ukraińskich oddziałów pomocniczych, rozpoczęli likwidację żydowskiej społeczności Turobina. Berek znalazł się wśród około 2700 osób spędzonych na rynek, a następnie pognanych do Krasnegostawu. Był tylko z wujostwem. Jego starszy brat Motel wymknął się z obławy. Nie spotkali się już nigdy więcej.

18 miesięcy w piekle  

Po koszmarnym dniu akcji – gdy Niemcy zabijali niemal każdego Żyda nie nadążającego za tempem marszu – Berek czekał z setkami towarzyszy niedoli na pociąg, który miał ich zabrać ze stacji w Krasnymstawie w nieznanym kierunku. Chociaż do tej pory codziennie żarliwie się modlił, to tego wieczoru dopadło go zwątpienie – poczuł, że Bóg nie słucha modlitw ani jego, ani całego jego ludu. „Jak On może pozwalać, żebyśmy tak cierpieli? (…) Może Bóg jest po stronie Niemców, a nie naszej?” – pisał we wspomnieniach. Chłopiec zupełnie stracił wiarę kilka tygodni później. Ostatecznie bowiem trafił, wraz z całym transportem z Turobina, do obozu zagłady w Sobiborze.

Berek wymknął się śmierci. Nie trafił wraz z krewnymi i resztą nieszczęśników do komory gazowej. W trakcie selekcji – prowadzonej przez  oberscharführerów Gustawa Wagnera i Karla Frenzla – został przydzielony do komanda roboczego. Od tej pory dzień w dzień balansował na granicy życia i śmierci. Za chwilę słabości, chorobę czy zły nastrój esesmana wielu jego towarzyszy codziennie lądowało „w lazarecie”, jak Niemcy zwykli nazywać las, gdzie dokonywali egzekucji. Za najmniejsze „przewinienie” byli katowani kijami lub batami do nieprzytomności. Młody Freiberg, jak mało kto, przetrwał w tym piekle na ziemi niemal 18 miesięcy.

Większą część pobytu w obozie chłopiec pracował w komandzie zajmującym się przenoszeniem bagaży i segregowaniem ubrań Żydów zwożonych do Sobiboru z terenów okupowanej Polski, Czechosłowacji czy Holandii. Przed jego oczami przeszła większość z szacowanego na 180 tys. ogółu osób zamordowanych w lagrze.

Sam Freiberg zawdzięczał przetrwanie towarzyszom z komanda. Gdy ciężko zachorował – nie mógł ustać na nogach, nie mówiąc o pracy – to oni ukrywali go przed esesmanami. Sam kapo, znany jako Mosze „Gubernator”, dokarmiał go czym tylko mógł, byle znów chłopak stanął na nogi. Dla Berka którego wcześniej horror obozowego życia pchnął nawet do nieudanej próby samobójczej, to doświadczenie okazało się przełomowe. „Miałem wielu przyjaciół. To dało mi pewność siebie i chęć do życia” – pisał po latach.

Tymczasem wśród więźniów lagru zaczęła tworzyć się konspiracja. Na jej czele stanęli Aleksandr Pieczerski, jeniec z Armii Czerwonej, i Leon Feldhandler, mieszkaniec Turobina. 14 października 1943 r. wprowadzili w życie swój plan masowej ucieczki. Powstańcy zamordowali kilkunastu esesmanów i wachmanów oraz przejęli broń. Szacuje się, że z około 550 ówczesnych więźniów Sobiboru, połowa zbiegła. Wśród nich znalazł się 16-letni Berek.

Leon Feldhendler

Leon Feldhendler 1933 r. | Domena publiczna

Przetrwać choćby z bandytami

W toku chaotycznej ucieczki Berek zetknął się z 21-letnim Siemionem Rozenfeldem – jeńcem z Armii Czerwonej, który w czasie powstania w obozie zabił jednego z esesmanów. Chociaż głodowali, to mieli szczęście – udało im się wymknąć z pierścienia niemieckiej obławy.

W listopadzie, najpewniej w gdzieś okolicach Rejowca pod Chełmem, obaj dołączyli do kilkunastoosobowej grupy przetrwania dowodzonej przez dwudziestoparoletnich braci Dawida i Józefa Serczuków. Nieprawdopodobnie cierpieli. Marzli w leśnych ziemiankach. Na ich życie dybali partyzanci i pospolici bandyci. Do tego nie mieli co jeść, ponieważ chłopi nie palili się, by pomagać im nawet za pieniądze.

Po wielu dramatycznych przygodach grupa skurczyła się do czterech osób – Serczuków, Berka i Rozenfelda. Gdzieś na przełomie 1943-1944 r. pod dach przyjęły ich dwie samotne kobiety podejrzanej konduity, mieszkające w domu na uboczu – około dwudziestoletnia Janka i dekadę od niej starsza Jula. Niepisana umowa między nimi była prosta. Młodzi Żydzi dostarczali gospodyniom żywność – m. in. drób i świnie kradzione w okolicznych wsiach – a także, jak zaznacza Freiberg, świadczyli usługi seksualne. One w zamian dawały im dach nad głową.

Tutaj relacje Rozenfelda i Freiberga się różnią. Czerwonoarmista wspominał, że grupa przetrwała ostatnie miesiące okupacji niemieckiej w „pustym domu na skraju lasu”, następnie pomieszkując u pewnego gospodarza i wreszcie ukrywając się w polu zboża.

Koniec końców cała czwórka szczęśliwie doczekała pojawienia się Armii Czerwonej. 22 lipca 1944 r. Berek i jego towarzysze wyszli z ukrycia.

Oko w oko z prześladowcami

Freiberg należał do około 50 uciekinierów z Sobiboru, którym udało się przeżyć wojnę. Wyjechał z Polski wiosną 1946 r. Po wielu przygodach, w początkach 1948 r., dotarł do Mandatu Palestyny na pokładzie słynnego okrętu „Exodus 1947”. Niedługo potem wziął udział w wojnie o niepodległość Izraela jako saper w Brygadzie Golani.

Freiberg zmienił imię na hebrajskie – Dow. Osiadł z rodziną w Ramli. Z żoną Sarą, pochodzącą z Brześcia, dochowali się dwóch córek.

W latach sześćdziesiątych zeznawał w procesie Adolfa Eichmanna w Jerozolimie, a także w procesie załogi Sobiboru w Hagen. W tym ostatnim na dożywocie skazano jedynie jednego z dwunastu oskarżonych esesmanów, Karla Frenzla. Oprawca odsiedział jednak tylko 10 lat. Wypuszczono go w 1976 r. ze względu na  zły stan zdrowia. Zbrodniarz zmarł dopiero w 1996 r.

Berek Freiberg na procesie Eichmana

Dow Freiberg na procesie Adolfa Eichmanna w Jerozolimie| Ghetto Fighters’ House

Dov Freiberg odszedł w marcu 2008 r. w Ramli.

Bibliografia:         

  • Dov Freiberg – „To survive Sobibor”, Jerozolima/Nowy Jork 2007
  • Raphael Utz – „Making Love and Make-Belief: Male Sexual Barter in Dov Freiberg’s To Survive Sobibor” [w:] Autobiografia Literatura Kultura Media, nr 1 (14) 2020 r., Szczecin
  • Red. Agnieszka Knyt – „Sobibór. Bunt wobec wyroku”, Warszawa 2012
  • Roman Tokarczyk – „Turobin. Dzieje miejscowości”, Lublin 2002
  • Marek Bem – „Sobibór. Exodus. 14 października 1943”, Warszawa 2013
  • Marek Bem – „Powstanie w Sobiborze. Świadectwa ocalonych z niemieckiego obozu zagłady”, Radom 2013